- Autor: Łohutko Marian
- Tytuł: Pętla bieszczadzka
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 96
- Rok wydania: 1977
- Nakład: 100300
- Recenzent: Norbert Jeziolowicz
Bieszczadzkie fatum
Jeszcze przez lekturą tego zeszytu myślałem, że da się on zakwalifikować do gatunku regionalnej powieści milicyjnej i podgatunku bieszczadzkiego.
I po lekturze „Pętli” moje przypuszczenia z czysto formalnego punktu widzenia potwierdziły się. Ale też z innego punktu widzenia należy autorowi przyznać, że daleko wyszedł poza pocztówkową reklamę turystycznych walorów pięknej bieszczadzkiej przyrody, a pokazał je w sposób nieco mnie oczywisty: jako miejsce przeklęte przez Boga i ludzi, gdzie w oparach wódczanej mgły nad głowami mieszkańców i przyjezdnych wisi bezwzględne fatum. A kto raz wejdzie w pętlę tego złośliwego bieszcczadzkiego przeznaczenia, tego życie nieuchronnie zmierza ku finałowej klęsce. Autorowi udała się rzecz niezmiernie wprost rzadka: na ledwie 37 stronach stworzył on wielowątkową fabułę, rozrzucił kilkanaście fałszywych tropów i jeszcze dołożył nam informację o piętnastoletnim synu kapitana Jastrzębskiego, który naoglądał się filmów kryminalnych i myśli, że jego ojciec ma bardzo interesującą pracę. Szczerze mówiąc, bogactwo fabularne „Pętli” osiągają obecnie tylko autorzy niezmiernie długich skandynawskich powieści kryminalnych traktujących głównie o emocjonalno-rodzinnych frustracjach policjantów.
Fabularnie wszystko zaczyna się od wyjazdu integracyjnego aktywu kierowniczego pewnej spółdzielni produkcyjnej, który to w sile dwudziestu sześciu osób rozlokowuje się właśnie w pięciu izbach tak zwanej kwatery prywatnej. Na stole pojawiają się już pierwsze butelki wódki i pomysły na mniej lub bardziej wesoły sposób spędzenia kilku deszczowych dni. Niestety, następnego dnia brakuje jednego z uczestników zakładowej wyprawy, inżyniera Kubiaka. Nie zgłasza się on także w poniedziałek do pracy i wszyscy zaczynają podejrzewać najgorsze. Te przypuszczenia potwierdza telefon dowódcy posterunku z miejscowości, w której pechowa wycieczka spędziła pierwszą noc: Kubiak został znaleziony jako wisielec na drzewie. Niby można to uznać za samobójstwo, ale nawet przed wynikami oględzin miejsca zbrodni nikt nie wierzy w taką opcję. A z Komendy Wojewódzkiej do wyjaśnienia sprawy delegowany został właśnie kapitan Jastrzębski, który już we wtorek przyjeżdża osobiście na miejsce zbrodni i osobiście zapoznaje się z jego specyficznym klimatem.
Potem akcja rozwija się w sposób niezmiernie precyzyjny: skrupulatnie sprawdzane są wszystkie możliwe motywy zbrodni, zarówno mocno zresztą pokręcone życie osobiste denata, jak i zawodowe. Okazuje się, że pomimo zaawansowanego alkoholizmu był on bardzo zdolnym wynalazcą i otrzymywał bardzo duże dochody z patentów wykorzystywanych w macierzystej spółdzielni. Niedługo potem zresztą wskutek wypadku samochodowego spowodowanego celowym uszkodzeniem układu hamulcowego ginie pracujący w tejże spółdzielni inny inżynier, a więc atmosfera się zagęszcza. Dodatkowo dowiadujemy się, że obaj inżynierowie stanowili swoistą spółkę wynalazczą i wspólnie rejestrowali patenty. Potem zresztą czytelnik konfrontowany jest z całą lawiną innych zdarzeń jak zaginięcie pewnej nauczycielki angielskiego z Łodzi czy też pogoń za kierowcą, który wskutek szaleńczej jazdy zabił dziecko i ranił jego matkę. Owa nauczyciela wraca ze spadkiem z Anglii (7.000,- funtów), a po raz była widziana jak wysiadała z pociągu na pustym peronie granicznej stacji kolejowej. Równolegle zapoznajemy się także z innymi przejawami naruszania prawa przez poszczególne postacie występujące w tym zeszycie: nielegalnymi libacjami w pozornie zamkniętych restauracjach, fałszowaniem świadectw maturalnych, pustymi przebiegami kierowców ciężarówek, nieoficjalnym handlem częściami zamiennymi do skody, nieudanymi próbami podjęcia pieniędzy z książeczek PKO na hasło oraz oszustwami podatkowymi. I jakby tego było jeszcze mało, to okazuje się, że nie wszystkie te przestępstwa są powiązane ze sprawą zabójstwa Kubiaka. Tak więc, grupa dochodzeniowa zmuszona jest wyjaśniać jednocześnie więcej niż jedną sprawę.
Jak to niekiedy bywało w powieści milicyjnej, finałowe rozwiązanie zagadki ma poza wyjaśnieniem zagadki kryminalnej także pewien wymiar moralny, który stanowi przestrogę dla czytelnika. Niekiedy zejście choćby o milimetr z uczciwej drogi (nawet jeśli chodzi o zdradę narzeczonej, a nie przestępstwo ścigane przez MO), może stanowi
punkt startu wymykającego się spod kontroli korkociągu kolejnych występków, a następnie nawet zbrodni popełnianych z zimna krwią, tylko po ty, aby uniknąć odpowiedzialności za poprzednie przestępstwa. Wszakże złamanie jednej bariery etycznej to początek drogi na dno potępienia. W ten sposób sam tytuł powieści nabiera dodatkowego symbolicznego znaczenia.
Wypada także docenić poważne podejście autora do warsztatu literackiego. Procedura uzyskiwania informacji o kierowcach z terenu całego kraju, którzy mogli spędzać wieczór w restauracji „Popularnej” w dniu pierwszego morderstwa brzmi bardzo wiarygodnie. I była wykonywana w czasach, gdy jeszcze na każdym skrzyżowaniu nie było kamer, więc wymagała o wiele więcej pomysłowości i mrówczej zgoła pracy. Piszę o tym dlatego, że do dzisiaj niektórzy literaci o ambicjach przewyższających możliwości używają prostszych chwytów, pisząc po prostu o raportach na takie tematy w cudowny sposób pojawiających się na biurku oficera. Niby na to samo wychodzi, ale prawdziwy szacunek czytelników mogą zdobyć tylko autorzy z kategorii Mariana Łohutko.
Łohutko popełnił trzy zeszyty Ewy, ale ja znam tylko „Pętlę bieszczadzką”. Muszę jednak przyznać, że z niecierpliwością czekam na okazją zapoznania z dwoma pozostałymi. Dziewięćdziesiąt szósty zeszyt serii to jeden z jej absolutnych diamentów, a jeśli pozostałe dwa nie osiągają tego poziomu, to i tak zasłużył on na ciepłe wspomnienia wśród członków naszego Klubu.