Edigey Jerzy – Rzeka wódki w Wyszkowie 53/2012

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Rzeka wódki w Wyszkowie
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Ekspress Reporterów
  • Rok wydania: 1982
  • Nakład: 100350
  • Recenzent: Iwona Mejza

Mistrz szczegółu.

Jerzy Edigey oprócz kryminałów pisywał także, jako reporter sądowy, reportaże do „Ekspresu reporterów”. Rok 1982, Jerzy Edigey wyjeżdża na prowincję,   do Wyszkowa. To w Wyszkowie miała miejsce wielomilionowa afera, po której pozostał zamknięty na klucz lokal gastronomiczny.

Właściciel byłego lokalu gastronomicznego na razie zażywał odosobnienia. Towarzyszyła mu małżonka. Sprawa czekała na swoje zakończenie. Jerzy Edigey przyjechał do Wyszkowa samochodem. Zaparkował w rynku i ruszył na obchód miasteczka. Sprawozdanie z obchodu jest wręcz drobiazgowe, gdzie, jakie sklepy, i że nikt nie kupuje schabu, ludzie wola kiełbasę. W sklepie leży proszek do prania, ten sam, którego w Warszawie nie ma. Prawie prowincjonalna idylla zważywszy rok 1982 i braki w sklepach.

Na braki w zaopatrzeniu nie narzekali takze goście lokalu gastronomicznego „U Waldka”. Duży, żółty dom mieścił w sobie mieszkanie właścicieli i restaurację. Pan Waldek zaczynał od kiosku z szszłykami bogacąc się szybko i pracując dużo. Zarobione pieniadze zainwestował w restauracyjny interes. Dom, trzy samochody, żona obwieszona złotem. W lokalu oprócz przyzwoitej zakaski podawano piwo i wódkę. Inters był na piwie znakomity, słynna piana z piwa. Wódka też schodziła dobrze, zwłaszcza wtedy, gdy była sprzedawana na wynos. Milicja straszyła pozbawieniem koncesji, ale Waldek miał silne plecy i jeszcze silniejsze nerwy.
„Wprowadzono kartki na wódkę, a od 13 grudnia obowiazywał  przez jakiś czas
całkowity zakaz sprzedaży alkoholu. W restauracjach obowiązuje on nadal. – Z wyjatkiem sprzedaży piwa i wina – poprawił mnie major.
– To chyba zahamowało alkoholizm?
– Wprost przeciwnie – major uśmiechnął się smutno – po wprowadzeniu systemu kartkowego znikły wprawdzie kolejki przed sklepami z wódką, ale rzeka alkoholu płynęła jeszcze szerszym korytem. Jak grzyby po deszczu powstawały bimbrownie i meliny, gdzie o kazdej porze dnia i nocy można było kupić pół litra „likieru strażackiego” za jedyne tysiąc dwieście czy tysiac pięćset złotych.”

Towar do melin pochodził od ludzi, którzy sami nie pili, kupowali pół litra za trzysta czterdzieści złotych, a dostawali od meliniarza tysiąc.Meliniarzy zaopatrywali także ludzie pokroju Waldemara Kowalskiego. Jako właściciel restauracji zaopatrywał się w hurtowni Monopolu Spirytusowego. Zaopatrywał się w bardzo duże, idące w tysiące butelek ilości. Potem  je rozprowadzał. Z kontroli wynikało, że w czasie gdy wódka była juz na kartki Waldemar K. zakupił w Monopolu przeszło dwadzieścia tysięcy butelek wódki. W porównaniu z poprzednimi zakupami obroty wzrosły o piętnascie razy. Alkohol wędrował od razu na meliny, albo na wieś. Milicja zgromadziła dowody, wyczekała na odpowiedni moment i zamknęła dochodowy interes.
Reportaż, tak jak i kryminały został napisaną z ogromną dbałością o szczegóły. Nazwy ulic, sklepów, restauracji. Ceny za alkohol i inne trudno osiągalne dobra. Atmosfera nieco sennego, kilkunastotysięcznego miasteczka odmalowana precyzyjnie, tak by nikt nie miał watpliwości w jakich okolicznościch, mocno sprzyjających, rozkwitał biznes Waldemara Kowalskiego. Edigey pisał o tym, ze wszyscy wszystkich znali, ze jak to w takim miasteczku liczyły się 'plecy”, że Waldemar czuł się pewnie i bezkarnie.
Pisał o tym co widział sam i o tym co opowiedział mu major milicji, co i rusz zasłaniający się dobrem śledztwa. Reportaż w taki sposób napisany jest cennym świadectwem tamtych czasów, podporą naszej, jakże zawodnej pamięci.