- Autor: Sikorski Norbert S.
- Tytuł: Zło czai się w mroku
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: Czerwona okładka
- Rok wydania: 1980
- Nakład: brak danych
- Recenzent: Norbert Jeziolowicz
Trop wiedzie na Ziemie Odzyskane
Przyznam się od razu, że głównym powodem, dla którego przeczytałem tę książkę było imię jej autora. Nie znam wielu innych Norbertów, więc pomyślałem, że co szkodzi spróbować.
Po lekturze tej powieści zaliczyłbym mojego imiennika do tych twórców powieści milicyjnej, którzy opublikowali tylko jeden utwór, ale dali się poznać jako autorzy obiecujący i posiadający spory potencjał. W dziedzinie muzyki rozrywkowej mówi się o takich artystach „one-hit- wonder”. Szkoda, że talent N.S. Sikorskiego w zakresie literatury kryminalnej z nieznanych mi powodów się nie rozwinął, ponieważ potencjalnie mógł się on stać jedną z gwiazd drugoligowych i prześcigną np. takich twórców jak Albert Wojt.
Poza recenzowaną powieścią Norbert Sikorski nie był raczej szczególnie płodnym literatem. Przegląd źródeł internetowych nie daje o nim wiele informacji: nie znalazłem nic innego poza wskazaniami, że opublikował on jeszcze książkę „Zdrowo Smacznie Tanio” w 1997 roku ( a więc chyba na tematy kulinarne) oraz jeszcze w wydawnictwie KAW pozycję „Mafie chińskie”. Obie książki osiągają na internetowych aukcjach cenę kilku złotych.
Akcja powieści rozpoczyna się standardowo – w swoim mieszkaniu w dwunastopiętrowym punktowcu zamordowany został Andrzej Gronicki, trzydziestojednoletni kawaler, z zawodu historyk zatrudniony w Instytucie Badań Dziejów Gospodarczych. Zgon nastąpił w wyniku rany kłutej zadanej w bardzo profesjonalny sposób (jeden cios w plecy, prosto w serce). Podczas oględzin mieszkania znaleziono kasetę magnetofonową, na którą denat nagrał wywiad radiowy udzielony przez majora Aleksandra Batorskiego z wydziału kryminalnego Komendy Stołecznej MO na temat jego zamiłowań kolekcjonerskich. Oczywistym jest, że śledztwo przejmie właśnie Batorski, który nawet wręcza swoim rozmówcom własne bilety wizytowe (określenie oryginalne).Jednocześnie zaginęły wszystkie notatki Gronickiego oraz jedyny egzemplarz prawie gotowej pracy doktorskiej, która dotyczyć miała stosunków gospodarczych na Ziemiach Odzyskanych. To zresztą jest najbardziej niezrozumiałe dla śledczych, którzy są przyzwyczajeni do tego, że kradnie się „brylanty i koks, cement i prześcieradła, króliki i zegarki”, ale żeby jakieś szpargały ?!
W kolejnych dniach milicjanci wykonują co prawda niezliczoną ilość rutynowych czynności, akta sprawy zapewne rosną w zastraszającym tempie, ale śledztwo właściwie stoi w miejscu. Przełom następuje dopiero, gdy na parkingu strzeżonym przy ulicy Rekordowej zabito strażnika o nazwisku Zachoń. Morderstwa dokonano takim samym narzędziem i w identyczny sposób — to było akurat bardzo przyjazne zachowanie ze strony mordercy, ponieważ tylko na tej podstawie milicja łączy oba śledztwa. Niedługo potem okazuje się, że także i Zachoń posiada w swoim życiorysie epizod na Dolnym Śląsku z pierwszych lat powojennych.
Milicja koncentruje się więc na tropie historycznym i podążą już w tym kierunku. Sprawdza się nawet dotychczasowe lektury Gronickeigo, a kiedy okazuje się, że zginęła jego karta biblioteczna z biblioteki Instytutu, to z urlopu spędzanego Kazimierzu zostaje ściągnięta do Warszawy etatowa bibliotekarka w celu wyjaśnienia tej sprawy. To taki mały element pokazujący czytelnikowi nie tylko powagę śledztwa w sprawie dotyczącej morderstwa, ale także efektywność organów ścigania w tamtych czasach.
Od momentu podjęcia wątku Ziem Odzyskanych śledztwo zaczyna nabierać rozmachu i już nieuchronnie prowadzi do sukcesu poprzedzonego brawurową finałową akcją funkcjonariuszy. Przy czym sukcesem jest nie tylko ujęcie trzykrotnego mordercy, ale także odzyskanie pracy doktorskiej Gronickiego i opublikowanie jej w czasopiśmie „Dzieje Gospodarcze”.
Muszę przyznać, że stanowiący punkt wyjścia do całej akcji skarb zgromadzony przez anonimowego hitlerowca w postaci zrabowanej w okupowanych krajach biżuterii musiał być naprawdę wielki, ponieważ nawet jedynie pozostała część precjozów została wyceniona w końcu lat 70-tych na około milion złotych. To była wtedy suma niewyobrażalna dla przeciętnego czytelnika i dobrze uzasadniała krwawe postępowanie mordercy.
Pozytywnie należy także ocenić umiejętności czysto warsztatowe Sikorskiego. Powieść utrzymuje bardzo przyzwoity poziom i wyraźnie widać, że autor stara się zainteresować czytelnika fabułą i najwyraźniej zdaje sobie sprawę z potrzeby stosowania soczystego stylu, a nie urzędowego języka protokołów z przesłuchań.
Nawet postaci milicjantów mają swoje cechy charakterystyczne (poza nazwiskami). I tak na przykład podporucznik Gawlik z wydziału techniki kryminalistycznej pali cygara, a major Batorski należy do generacji, która zdybywanie wiedzy okupiła niejednym wyrzeczeniem, tak więc książki naukowe go po prostu fascynują. Nawet jego przełożony, pułkownik Kawecki namiętnie czyta nekrologi w prasie codziennej, ponieważ uważa je za cenne źródło wiedzy o życiu.
Autor nie opisuje w sposób szczegółowy rzeczywistości osadników na Ziemiach Odzyskanych i jest to bardzo dobry pomysł, ponieważ uniknął w ten sposób pokusy taniej dydaktyki na temat początków władzy ludowej na tych terenach.
Pewną ciekawostką o charakterze logistycznym jest w przypadku tej powieści brak danych na temat nakładu. Jest to tym bardzie dziwne, że wydawnictwo uznało za stosowane poinformować nas, że „Zło czai się w mroku” zostało wydane na papierze offsetowym Kl. V, 70 g, z roli o szerokości 96 cm. Może w postępującym kryzysie w okresie tzw. „późnego Gierka” (oddano do składania w styczniu 1979 roku) Krajowa Agencja Wydawnicza nie była w stanie z wyprzedzeniem zapewnić odpowiedniej ilości papieru, a co tym idzie określić wysokości nakładu przez zakończeniem druku?
Niejako z rozpędu przeczytałem także zawarte na ostatnich stronach książki informacje na temat innej oferty wydawnictwa KAW w tamtych czasie. I ta lektura była także ciekawa poznawczo: na przykład dowiedziałem się, że wychodząc naprzeciwko czytelniczej fascynacji morzem rozpoczynano publikację serii „Człowiek na morzu”, a do publiczności, której celem było lepsze poznanie współczesnego świata kierowana była seria „Z reporterskich wędrówek” pozwalająca na zapoznanie się ze zwyczajami i obyczajami różnych narodów naszej planety — ziemi. Natomiast sztandarowe tytuły z serii „Wszystko o…” dotyczyły węgla, Kanału Sueskiego, alchemii i soli. Od razu pragnę zaznaczyć, że styl tego akapitu jest w większości zapożyczony z oryginalnej treści tych reklam — za co przepraszam. Przy okazji jednak dowiedziałem się także, iż w tej ostatniej serii ukazała się także pozycja dotycząca powieści kryminalnej, z którą do tej pory nie miałem przyjemności się zetknąć.