- Autor: Deuter Krzysztof
- Tytuł: Dziewiąte ramię ośmiornicy
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1958
- Nakład: 30000
- Recenzent: Marzena Pustułka
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Gdy ośmiornica przemówiła…
Krzysztof Deuter to tak naprawdę Krzysztof Teodor Toeplitz, znany dziennikarz, publicysta, działacz polityczny, który pisał także scenariusze do filmów i programów telewizyjnych.
Nikomu chyba jego sylwetki przybliżać nie trzeba. „Dziewiąte ramię ośmiornicy” jest — wg mojego rozeznania — jedyną książką kryminalną jaką popełnił. A szkoda. Wyszła mu rzecz całkiem zgrabnie napisana, z interesującą intrygą kryminalną i rozwiązaniem , które może zaskoczyć nawet wytrawnego czytelnika. Trudno jest się domyślić kto i dlaczego, chociaż otrzymujemy od autora dość dużo informacji i tropów po drodze, ale są to raczej suche fakty i wydarzenia, kombinować musimy sami. Zaczyna się konkretnie i interesująco — zaraz na wstępie ginie bardzo cenna chińska waza , uznana przez antykwariusza i znawcę za przepiękny, oryginalny egzemplarz porcelany z okresu późnominojskiego. Wazę Dominik Tyrowicz otrzymał od profesora Rydzewskiego, dyrektora Muzeum ( w celu zbadania jej autentyczności) w sposób cokolwiek nieformalny , i stąd ogromny problem zrobił się, gdy zaginęła. W tym momencie w sprawę zostaje „wkręcony” mecenas Paweł Donat, który przygotowuje wspólnie oświadczenie obu panów, mające choć trochę usankcjonować fakt, że waza „przewędrowała” z muzeum do antykwariatu Tyrowicza. Już za chwilę uczestniczymy wraz z mecenasem w eleganckim przyjęciu sylwestrowym , zorganizowanym przez profesorostwo Rydzewskich. Poza wymienionymi udział w przyjęciu biorą państwo Tyrowiczowie , matka profesora oraz młody doktor Grabski ( przyjaciel i protegowany Donata ) wraz z narzeczoną. Lśnią rodowe srebra , zakąski są wspaniałe, wódka odpowiednio zmrożona, dochodzi północ. Dokładnie między trzecim i czwartym uderzeniem zegara , w zaciemnionej na ten moment jadalni pada strzał — ginie jeden z uczestników imprezy. Z góry wiadomo, że w domu nie było nikogo obcego, a więc — morderca jest wśród nas. Śledztwo ze strony milicji prowadzi prokurator Andruszyn, akurat dobry przyjaciel mecenasa. Jednocześnie jednak , równolegle ( a więc nie wspólnie ) prowadzi swoje śledztwo mecenas Paweł Donat. Panowie lojalnie wymieniają się informacjami — jednak każdy podąża innym tropem. Prokurator Andruszyn , chociaż „fajny chłop”, jest jednak typem gliniarza nieco ograniczonego, który jak sobie raz coś wbije do głowy, to nawet nie stara się szukać innych rozwiązań. Zupełnie innym torem biegną myśli i działania mecenasa – usilnie idzie on tropem zaginionej bezcennej wazy, będąc przekonanym , że ma ona coś wspólnego z morderstwem. Obydwaj panowie mylą się w swoich rachubach i to bardzo. Autor wymyślił nam zupełnie inne, jeszcze bardziej skomplikowane rozwiązanie, na które wpadnie ostatecznie mecenas Donat.
Bardzo ładnie jest w książce zarysowane tło społeczno-obyczajowe — czyli to, co lubimy najbardziej w peerelowskich kryminałach. Dowiadujemy się więc, że obiady jadało się wtedy w Bristolu ( „zaparkował więc wóz przed Bristolem, tą jedyna w Warszawie restauracją, gdzie można zjeść stosunkowo przyzwoicie, nie płacąc za to bajońskich sum” ), na kolację panowie chadzali do Krokodyla, ulubioną kawiarnią mecenasa był Nowy Świat, a wódkę piło się w Kameralnej. Najmodniejszym lokalem były Arkady, gdzie występował kabaret Kukła, na przedstawienia przychodzili obaj Brandysowie oraz Minkiewicz z żoną, a Swinarski stawiał młodym aktorom wódkę. Cudnie. Najbardziej jednak wzruszył mnie najzwyklejszy opis warszawskiej ulicy w przedsylwestrowy wieczór: „Na ulicach czuło się już przedbalową gorączkę. Kobiety, owinięte w szale, wlokły po ziemi treny, dreptały drobnymi kroczkami, unosząc w górę ogony balowych sukien lub stojąc na chodnikach wołały coś do swoich towarzyszy, którzy ponaglani tymi okrzykami beznadziejnie miotali się w pogoni za jakimś pojazdem. Tylko sprzedawcy kolorowych baloników tkwili nieruchomo na rogach, a na chwiejące się nad nimi jaskrawe grona padały płatki śniegu”.
Mój Boże, gdzie te bale, prawdziwe, na które kobiety chodziły w sukniach z trenami, bale z kotylionami i wodzirejem, kiedy „cała sala śpiewa z nami”? Teraz w Sylwestra nawet śnieg nie pada, najwyżej deszcze ze śniegiem. W dzisiejszych czasach , „dzięki” Internetowi i telewizji 24 godziny na dobę zanikło zupełnie życie towarzyskie. Człowiek przychodzi do domu zmęczony pracą na kilka etatów ( prywatny przedsiębiorca w ogóle nie wie co to jest etat ) żeby zarobić na ten „kieliszek chleba”, wali się na kanapę i ogląda M jak miłość, Klan, Plebanię albo ….zabrakłoby miejsca , żeby wszystko wymienić. Restauracje świecą pustkami, bo kogo stać na jedzenie codziennie poza domem, kawiarni nie ma w ogóle, a puby, to jakieś kosmiczne wynalazki, które nie wiadomo do czego służą — picia, jedzenia , grania w bilard, czy oglądania telewizji — ohyda. Pełno jest jedynie w McDonaldzie, KFC itp. — brrr…..Wiem, przynudzam, chyba się starzeję, a jednak mi żal…..
Bardzo rozbawił mnie natomiast następujący opis pokoju starszej pani Rydzewskiej : „Pokój był niewielki. Szczupłe jego rozmiary podkreślało jeszcze stojące pośrodku duże łóżko z baldachimem. W kącie stała sekretera. Przybyszów uderzył natłok niewielkich stylowych stolików, na których porozstawiane były z pietyzmem kwiaty, porcelanowe figurki i bibeloty. Umeblowania dopełniał duży wolteriański fotel o wysokim oparciu”. Mój Boże, i to był mały pokój? Ciekawe, jak w takim razie wg KTT wygląda duży? Albo taki dialog:
„- Owszem — powiedziała powoli — obudził mnie jakiś hałas, ale zaraz zasnęłam. Byłam bardzo zmęczona.” Ha, ha , ciekawe czym pani Tula mogła być tak zmęczona? Ćwiczeniem wprawek na fortepianie czy może upinaniem swoich pięknych włosów w misterny kok? Biedne te arystokratki, wyrazy współczucia.
Polecam książkę, bo to interesująca lektura i miła gimnastyka dla umysłu.