- Autor: Craig Rice
- Tytuł: Róże pani Cherington
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1958
- Nakład: 20250
- Recenzent: Marzena Pustułka
Amatorskie śledztwo, czyli jak wydać matkę za policjanta
Pierwszy raz przeczytałam tę książkę chyba w IV lub V kl. szkoły podstawowej i od razu stała się jedną z moich ulubionych.
Sięgnełam po nią obecnie, ponieważ moja biblioteka jest w remoncie, druga po remoncie( czyt. czystce) niewiele ma do zaoferowania, więc musze zadowolić się swoimi antykami( jak zacznę czytać Anię z Zielonego Wzgórza albo Tomka na Czarnym Lądzie, to znaczy że już naprawdę jestem zdesperowana). Ale do rzeczy. Jeżeli ktoś jeszcze tej książki nie czytał, to szczerze polecam, szczególnie osobom, które chca poprawić sobie humor i szczerze się pośmiać. Bohaterami kryminalnej opowieści są członkowie przesympatycznej rodzinki – mama, kiedyś dziennikarka, obecnie pisarka powieści kryminalnych( kobieta samotna, „bez życia osobistego” wg opinii córki), oraz trójka jej dzieci – 15 – letnia Dina, 12 -letnia April, i 10 – letni Archie. Już sam opis wymienionej trójki wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Otóż Archie „był mały jak na swój wiek, miał niesforną ciemnoblond czuprynę i twarz, która jakimś cudem wyrażała jednocześnie niewinność i bezczelność. Z wyjątkiem pięciu minut bezpośrednio po kąpieli Archie był zawsze trochę brudny”. Natomiast „Dina, w piętnastej wiośnie, zasługiwała na złośliwe określenie, które wymyśliła dla niej April: „hoże dziewczę”. Wysoka, dobrze zbudowana, miała bujne i puszyste włosy, piwne oczy i na ładnej twarzy na przemian uśmiech albo powagę starszej siostry”. Za to „April była drobna i łudziła pozorami kruchości. Włosy miała gładkie i jasne, oczy równie wielkie jak Dina ale szaroniebieskie. Wszystko przemawiało za tym, że wyrośnie na piękność, jeszcze więcej za tym, że wyrośnie na osobę bardzo leniwą”. Te urocze dzieciaki stały się pewnego letniego popołudnia pośrednimi świadkami zbrodni – słyszały mianowicie strzały, których – jak się okazało – ofiarą stała się ich sąsiadka, niejaka pani Sanford. Kobieta została zamordowana. Nasza trójka z miejsca wpada na pomysł, aby rozwiązaniem zagadki zajęła się ich matka – byłaby to świetna reklama dla jej książek kryminalnych. Niestety, Marian Carstairs nie wyraża żadnej ochoty do tego typu działalności, wręcz zakazuje dzieciom mieszać się w tą sprawę, a więc – decyzja( dla nich) może być tylko jedna – sami muszą rozwiązać sprawę morderstwa Flory Sanford, a efekty swojej pracy przypisać matce. I w ten sposób rozpoczyna się najbardziej amatorskie, ale i najskuteczniejsze śledztwo o jakimkolwiek czytałam. Dzieci stosują przedziwne metody śledcze( często wzorując się na zaleceniach ich matki – a raczej swojej interpretacji tych zaleceń – zawartych w jej książkach), ich skutki są nieprzewidywalne. Przede wszystkim postanawiają przeszukać dom ofiary – co z tego, że policja już to zrobiła. Przecież to faceci, czy oni mają pojęcie, gdzie kobieta chowa rzeczy, które mają zniknąć z oczu niepowołanych osób? Święta prawda, aby znaleźć ukryte przez kobietę rzeczy trzeba myśleć jak kobieta, a tego żaden facet nie potrafi( dzięki Bogu!!!). I rzeczywiście dziewczynki odnajdują w willi Flory Sanford bardzo ważne dokumenty, które od razu naprowadzają śledztwo na właściwy tor. Bardzo pomagają im mali przyjaciele Archiego, tzw.
Banda, którzy potrafią zrobić na zawołanie takie zamieszanie, że naiwni policjanci widzą rzeczy, których nie było, natomiast, nie mają żadnego pojęcia, o tym, co się naprawdę dzieje. A wszystko okraszone mnóstwem humoru i dowcipu, zabawnie i bez obrazy. Dzieci po prostu robią policje w konia, ale z takim wdziękiem( to April), że nikt nie może zgłosić żadnych pretensji, co najwyżej pozgrzytać zębami. W końcu, po nitce do kłębka, dzieci rozwiązują tajemnicę ponurej zbrodni( nie kończy się na jednym trupie), a ślady prowadzą w przeszłość. Duże znaczenie w sprawie odegra szczególna intuicja i wrażliwość April, a rozwiązanie jest smutne, ale sprawiedliwe. Rzadko się zdarza, aby faktycznie bardziej mi było żal sprawcy niż ofiary, ale właśnie tak było tym razem. Biorąc pod uwagę, że to właściwie taki miły, familijny kryminał, śledztwo prowadzą dzieci, to rozwiązanie wcale nie jest proste, z serii tych, które narzucają się od pierwszej strony. Naprawdę warto przeczytać, tym bardziej, że miły, romantyczny wątek też kończy się szczęśliwie, chociaż z zabawnymi perypetiami. A więc – zamiast Kevina samego w domu – w te Święta polecam Róże pani Cherington. Gwarantuję, że będzie jeszcze bardziej zabawnie, a na pewno mniej przewidywalnie.