Cegielski Tadeusz – Morderstwo w Alei Róż 17/2011

  • Autor: Cegielski Tadeusz
  • Tytuł: Morderstwo w Alei Róż
  • Wydawnictwo: WAB
  • Seria: Mroczna Seria
  • Rok wydania: 2010
  • Recenzent: Norbert Jeziolowicz

LINK Recenzja Amudeny Rutkowskiej

Józef K. w kraju Bolesława Bieruta

W przypadku tej powieści nie miałem przynajmniej dylematów moralnych, czy nadaje się ona do recenzji w ramach naszego Klubu. Jeśli autor umieszcza akcję w 1954 roku i czyni bohaterem kapitana Milicji Obywatelskiej, to sam jest sobie winien. Zdaje sobie oczywiście sprawę, że została już napisana jedna recenzja „Morderstwa w Alei Róż” i – co pragnę podkreślić – w pełni się zgadzam z pozytywną opinią Klubowiczki Rutkowskiej, ale postanowiłem dorzucić kilka własnych refleksji i wrażeń.

Wbrew temu co napisał autor w posłowiu, mam wrażenie, że wybór powieści kryminalnej jako gatunku literackiego był raczej wtórny wobec pomysłu na napisanie ksiązki o roku 1954 i o Warszawie z jej mieszkańcami w tym czasie. A wygląda na to, że był to okres niezmiernie ciekawy.

Punkt wyjścia do fabuły stanowi zgon Stanisława Szczapy (właściwe nazwisko Szloma Grynberg), do wyjaśnienia odpowiednich organów jest czy było to morderstwo czy też samobójstwo. Jako, że denat był ważnym dygnitarzem partyjnym (i to nawet takim z przedwojenną historią w ruchu robotniczym), to sprawą zajmują się wspólnie lub równolegle – tego nigdy do końca nie wiadomo – kapitan MO Ryszard Maria Wirski orz major UB o nazwisku Kowadło. Pierwszy z nich to jedyny przedwojenny policjant, który pozostał w służbie, natomiast drugi jest typowym przykładem niespodziewanie przyspieszonego awansu społecznego parobka z zerową kindersztubą. Właśnie ta rywalizacja pomiędzy MSW a MBP stanowi oś fabularnego konfliktu w tej powieści. Nawet metody śledcze są rażąco odmienne – funkcjonariusze UB jedynie niechętnie zajmowali się klasycznym zabezpieczaniem śladów, zdejmowaniem odcisków palców itp., a bardziej zainteresowany byli wykryciem inicjatorów zdarzeń czyli spisków w łonie partii albo chociaż zachodnich agentur.

Praca kapitana to zresztą czysta męka: żaden z bardziej odpowiednich klasowo kolegów najprawdopodobniej nie chciał się zajmować sprawą, na której można zakończyć karierę, a on nie mógł odmówić. Kapitana Wirskiego przez większą część nie wspomaga żaden aparat milicyjny, ponieważ z góry wiadomo, że nawet generał milicji nie jest skłonny do zadzierania z UB. Dochodzi nawet do ukrywania przed nim dowodów i śladów zebranych na miejscu zbrodni. On także stara się ochronić ewentualnych „cywilnych” podejrzanych i zrzucić winę ma swojego głównego adwersarza, majora UB Kowadło, jako że nieśmiały wiaterek odnowy już zaczyna wiać przez Peerel i wszechwładza UB także ma swoje granice.

To prowadzone przez niego śledztwo bez przerwy przerywane jest problemami, a to rywale odcinają kapitana od wyników badań, a to inwigilując go doprowadzają do prześwietlenia zdjęć stanowiących dowód w tej sprawie etc. Mogą też zastraszyć świadków przed przesłuchaniem ich przez MO. I tutaj strzelę już z najgrubszej możliwej armaty: ten czysto kryminalno śledczy wątek powieści przypomniał mi ksiązki Fanza Kafki. Wirski  to po prostu taki Józef K. postawiony w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia i bez drogi do osiągnięcia celu. Zdaje sobie sprawę, ze to porównanie bardzo mocno kontrowersyjne, ale w końcu powieści kryminalne mogą także być sztuką i dawać czytelnikom coś więcej niż bezmyślną rozrywkę. Akurat członków Klubu chyba nie muszę do tego przekonywać.

Ta książka jest także refleksją na zmianami jakie dokonały się w Warszawie od 1939 do 1954 roku. Każda ulica, każdy adres wywołuje wspomnienia lepszych czasów i kolorowego miasta. Wirski bez przerwy porównuje komunistyczną Warszawę z okresem przedwojennym i chyba nikt nie ma wątpliwości na czyją korzyść wypada porównanie. Autor sporo miejsca poświęca na przykład polskim eksperymentom z telewizją prowadzonych jeszcze w końcu lat 30-tych. Możemy się na przykład dowiedzieć, że ostatnia transmisja telewizyjna przed wojną do kilkudziesięciu odbiorników w stolicy odbyła się 26 sierpnia i był to recital Mieczysława Fogga. Ale ta przedwojenna Warszawa jest cały czas obecna w pamięci mieszkańców, którzy przeżyli okupację i tworzenie zrębów Peerelu. Jednym z symboli alienacji Wirskiego w nowej rzeczywistości jest wtrącanie przez niego angielskich zwrotów do rozmowy, których nie rozumieją żadni jego współpracownicy, którzy podjęli służbę w milicji już po wojnie. Różnica podkreślana jest w samym brzmieniu nazwisk: akurat te osoby reprezentujące nową, ludową Polskę nazywają się na przykład Kowadło, Rzeżucha, Rękawek czy Brocha.

Całość akcji dzieje się w takim okresie przejściowym: co prawda bezpieka jest jeszcze z przyzwyczajenia wszechwładna, ale z drugiej strony MO może sobie już pozwolić na pewną dozę niezależności. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego może być zmuszone szukać winnych we własnych szeregach, ponieważ tam też mogą działać spiski i agentury. Budowany jest Pałac Kultury i Nauki, ale sam jego pomysłodawca Józef Stalin już nie żyje. Co prawda jeszcze prezydentem jest Bolesław Bierut, ale wszyscy wiemy, że niedługo Peerel wejdzie w epokę „małej stabilizacji” Wiesława Gomułki, a przez kraju przetoczy się fala procesów rehabilitacyjnych.

Podobnie jak jest to opisane w „Dzienniku 1954” Tyrmanda jedynymi dostępnymi nośnikami i kultury masowej są przedwojenne powieści i albo gazety, jak np. egzemplarze Ilustrowanego Kuriera Codziennego. I chyba mnie najbardziej w powieści Cegielskiego ucieszyło to podkreślenie siły społecznej literatury kryminalnej. Od początku książki znajdujemy się w okresie, gdy jeszcze nie wykształciła się jeszcze w pełni powieść milicyjna, jako w miarę powszechny element popkulturowy czasów realnego socjalizmu: Kostecki i Tyrmand opublikowali swoje najważniejsze powieści dopiero później. Więc miłośnicy kryminałów mogli korzystać wyłącznie z przedwojennych powieści kryminalno-detektywistyczno-przygodowych. Także Wirski posiada swoją kolekcję, posiadał je także Szczapa. I w końcu zainteresował się nimi major (a potem podpułkownik) Kowadło i zaraził się miłością do nich. Wraz z rozwojem jego nowej pasji, zmianie ulega także jego podejście do życia, i nawet nabiera pewnej zgoła przedwojennej ogłady towarzyskiej. Może to kolejne zbyt daleko idąca moja refleksja związana z „Morderstwem”, ale te drugorzędne tanie powieści kryminalne rozpoczęły zmiany w świadomości Kowadły, które już sygnalizowały, że realny socjalizm nie będzie wieczny, a stary przedwojenny świat nadal jest atrakcyjny nawet dla funkcjonariuszy UB. A mury w końcu runą….

Wypada jeszcze wspomnieć o specyficznej metodzie śledczej kapitana, która opiera się raczej na intuicji i analizie psychologicznych uwarunkowań działania ofiary, podejrzanych i mordercy. W ten sam sposób postępowali na przykład komisarz Maigret , a jeszcze wcześniej bohaterowie kreowani przez mało u nas znanego szwajcarskiego pisarza Friedricha Glausera. Jeśli ktoś preferuje raczej sposób pracy bohaterów w rodzaju Poirota czy Holmesa, to może być nie do końca usatysfakcjonowany. Z drugiej jednak strony „Morderstwo…” posiada wiele innych zalet, które z pewnością uzasadniają przeczytanie tej ksiązki.

Przedstawione nam przez autora zakończenie jest bardzo optymistyczne. Kapitan Wirski dostaje awans na majora, niespodziewanie zaczyna mu się układać w życiu prywatnym (chociaż z inną kobietą niż się spodziewaliśmy), a i relacje z podpułkownikiem Kowadło mogą dojść do pożyczania sobie powieści kryminalnych. Może trochę zbyt wiele tej słodyczy, ale i tak z niecierpliwością będę czekał na kolejny odcinek przygód Wirskiego.