- Autor: Sztaba Zygmunt
- Tytuł: Lew Majora Erazma
- Wydawnictwo: Pojezierze
- Rok wydania: 1978
- Nakład: 20000
- Recenzent: Iwona Mejza
LINK Recenzja Remigiusza Kociołka
Lubię czytać opowiadania, zwłaszcza jeżeli ktoś ma dar zwięzłego, obrazowego pisania tak jak Zygmunt Sztaba. Trudno nazwać „Lwa majora Erazma” kryminałem milicyjnym, mimo iż powstał trzydzieści dwa lata temu a milicjanci niekoniecznie z imienia i nazwiska przewijają się przezeń gęsto.
Bardziej są to opowiadania obyczajowe, ewentualnie dotyczące przestępstw gospodarczych.Trudno powiedzieć czy autor czerpał z autentycznych materiałów milicji, przeglądał jakieś akta spraw, być może, przynajmniej na to wskazuje rozpiętość historyjek. Są to dwadzieścia dwie historie spisane na stu czterdziestu trzech stronach, szczuplutko. Moją szczególną uwagę zwróciły dwie historie, niby nic takiego, ale mam skojarzenia natychmiastowe. Minęły trzydzieści dwa lata a ani charakter ludzki ani mechanizmy rządzące naszym światem nie zmieniły się, tylko technika poszła do przodu. Pierwsza historia nosi tytuł „Fotomontaż „ i jak ulał pasuje do świata którym rządzą tabloidy / bardziej myślą, że rządzą/ Najpierw średnio znana aktorka, urodziwa,dostała przesyłkę pocztową. Otworzyła, a tam zdjęcie jej w uścisku, roznegliżowanej z partnerem filmowym. Nie mogła sobie przypomnieć ani takiej sceny,ani tego, że sprawy między nimi zaszły aż tak daleko. Jakiś miły człowiek żądał za milczenie i zwrot negatywu jedynych dziesięciu tysięcy, Poszła z tym do męża, ten spojrzał, gabaryty żony znał doskonale, rozpoznał fotomontaż. Ofiarą szantażu padł także partner filmowy aktorki, przystojny mężczyzna. Zawiadomiono milicję i postąpiono słusznie. Sprawca szantażu został złapany, postawiony przed Wysokim Sądem i tłumaczenie, że żartował nikogo nie przekonało. To byli rozsądni ludzie, ludzie, którzy nie mieli nic na sumieniu i wierzyli, że milicja im pomoże. Teraz wątpię by ktoś w ten sposób szantażowany zgłaszał się od razu na policję i meldował o swojej niewinności, zawsze może się zdarzyć, że tu niewinny a tam winny, wiec bezkarność fotografujących i zapewne niejednokrotnie montujących jest stuprocentowa, niska szkodliwość czynu i tyle. Drugie opowiadanie, które zwróciło moja uwagę to „ Szkoła holenderska”, a że lubię przysłowia to od razu nasunęło mi się podstawowe czyli : Chytry dwa razy traci”. Nobliwym panem z bródką i w kapeluszu może zostać prawie każdy, no może oprócz ogolonego na łyso barczystego dżentelmena z tatuażem gdzieniegdzie, ale… Pan wyglądający nobliwie wzbudza zaufanie i wszystko to co powie jest brane za dobrą monetę i nikomu do głowy nie przyjdzie podważanie takiego, odzianego w długi płaszcz autorytetu.
To co ci panowie zrobili nazywamy w języku potocznym szwindlem. To był szwindel artystyczny. Do ramiarza przyszedł pan oprawić obraz, szkoła holenderska, siedemnasty wiek, wartość sto tysięcy lub coś koło tego. Gdy ramiarz obraz oprawił, pan poprosił o pomoc w sprzedaży. Znalazł się kupiec, umowę zawarto, niby wszystko grało, pan zobowiązał się donieść pieniądze, nie miał takiej kwoty. W umowie spisanej na miejscu zanotowano, że nobliwy pan … profesor… wpłacił kwotę dziesięć tysięcy i zobowiązuje się w określonym terminie donieść dziewięćdziesiąt tysięcy, natomiast jeżeli umowa zostanie rozwiązana z winy ramiarza, ten płaci profesorowi dwadzieścia tysięcy. Podpisano i z głowy. Za chwilę przyszedł właściciel obrazu, powiedział, że ma kupca obraz zabiera. Wiadomo, ramiarzowi było żal takiego świetnego interesu, zapłacił stówę z własnej kieszeni a bardziej książeczki, a obraz? A obraz wiadomo…
W tym opowiadaniu pod obraz możemy podłożyć dowolny przedmiot ruchomy lub nieruchomy a powiedzenie „chytry dwa razy traci „ będzie zawsze aktualne.
Opowiadania są lekkie, łatwe i przyjemne oprócz jednego bardzo ale to bardzo zasmucającego o niejakiej Rozalii i nawet nie chcę się teraz zastanawiać ile wśród nas mieszka takich Rozalii, mam nadzieje, że z każdym rokiem coraz mniej.