Skulska Wilhelmina – Słowo Inspektora 190/2010

  • Autor: Skulska Wilhelmina
  • Tytuł: Słowo Inspektora
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1979
  • Nakład: 100300
  • Recenzent: Rafał Figiel

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

Pan Bóg może odpuścić, milicja nigdy.

Są książki, które zapadają w pamięć, do których wracamy po latach z różnych powodów – czasem dla fabuły a czasem po prostu dlatego, że lektura kojarzy nam się z miłymi wydarzeniami z dzieciństwa czy młodości. Niekiedy jest to radosne spotkanie jak z dawno nie widzianym krewnym i cieszymy się, że nic się nie zmienił, że jest taki, jakim go zapamiętaliśmy, a czasem powrót rozczarowuje, bo w międzyczasie wydorośleliśmy, zmieniła się nasza wrażliwość literacka czy też zaczęliśmy zwracać większą uwagę na światopogląd autora.

Książkę Wilhelminy Skulskiej „Słowo inspektora” przeczytałem po raz pierwszy podczas ferii zimowych, które spędzałem u swojej cioci jako małoletnie pacholę, beztroskie wtedy i niewinne jak nie przymierzając święci młodziankowie z Betlejemu. Były wczesne lata osiemdziesiąte, wokół szalała zima i stan wojenny a nieświadome gróźb przyrody i reżimu dziecię pogrążyło się po uszy w ponurej historii nie wyjaśnionego napadu na konwój z pieniędzmi. Tomik zwędziłem cichcem z ciocinej biblioteki, skuszony okładką z której tajemniczy ktoś celował do mnie z pistoletu i późnym wieczorem z wypiekami na twarzy rozpocząłem lekturę. Na dworze ciemno, mróz, zadymka, nastrój grozy płynący z lektury – to wszystko sprawiło, że jeszcze długo po odłożeniu książki miałem przed oczyma postać bezlitosnego mordercy i tropiącego go nieugiętego stróża prawa – inspektora Rogosza. Minęły lata, z pamięci wypadł mi tytuł książki tudzież nazwisko autorki, kojarzyłem co nieco główny wątek i jak przez mgłę okładkę a najbardziej emocje jakie towarzyszyły czytaniu. Rok temu zacząłem poszukiwania. Początkowo wydawało się, że nic z tego – koledzy z klubu próbowali pomóc ale danych było zbyt mało, w końcu czystym przypadkiem natknąłem się na książkę w antykwariacie naszego Prezesa. Kiedy zobaczyłem okładkę i przeczytałem fragment zamieszczony na jej czwartej stronie, byłem pewien, że to jest właśnie to, czego szukam. Tym sposobem „Słowo inspektora” ponownie wkroczyło w moje życie, budząc wspomnienia oraz zapewniając rozrywkę na dobrych kilka godzin. Nie zawiodłem się. Myślę, że zasługa największa postaci głównego bohatera, który jest budzącym sympatię typowym „ostatnim sprawiedliwym”. Rogosz wbrew kolegom i upływowi czasu przybliżającemu starość i nieuchronne wydawałoby się przedawnienie przestępstwa, wierzy w tryumf prawa.

Nie może zbrodnia pozostać nieukarana, nie może sprawca drwić sobie z organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Inspektor dosłownie wygrzebuje go spod ziemi, trochę dzięki przypadkowi, głównie jednak dzięki zaciętości, sprawa „Konwój” jest dla niego bowiem plamą na honorze, osobistą zniewagą wyrządzoną mu przez bandytów. Może ktoś zarzuci, że to dość naiwne spojrzenie na rzeczywistość, ale tego przecież w głębi ducha oczekujemy od powieści kryminalnej, która jest współczesną wersją legendy o świętym Jerzym pokonującym groźnego smoka.
I zawsze chętnie będziemy sięgać po takie historie, niezależnie od tego, czy mamy lat dziewięć, czy czterdzieści.