Kursa Małgorzata J. – Babska misja 191/2010

  • Autor: Kursa Małgorzata J.
  • Tytuł: Babska misja
  • Wydawnictwo: Grasshopper
  • Rok wydania: 2010
  • Recenzent: Anna Lewandowska

Szczęsny powraca!

Książkę „Babska misja” Małgorzaty J. Kursy kupiłam zupełnie przypadkowo, dokonując w hipermarkecie przedświątecznego zaopatrzenia. Zakup okazał się wyjątkowo udany – dawno się tak nie ubawiłam przy lekturze kryminału.
Bo to jest kryminał – wprawdzie zdecydowanie babski, bo na pierwszy plan wybijają się wątki romansowe, ale mamy też dwa trupy i jedno włamanie. Drugiego trupa co prawda możemy się tylko domyślać, ale za to przez większą część powieści autorka daje nam do zrozumienia, między wierszami oczywiście, gdzie należy szukać zwłok.
Ale zacznę od początku. Główne bohaterki to dwie dziewczyny – Lukrecja (zdrobniale Luka) i Monika. Mieszkają razem, bo Luka dysponuje dużym, wygodnym domem, a w domu rodzinnym Moniki okropna ciasnota. Pewnego ranka budzi je okropny krzyk – coś się stało w domu sąsiadów. Okazuje się, że znaleziono zwłoki młodej kobiety, która wynajmowała sąsiedni dom. Oczywiście policja, śledztwo i te rzeczy. I któż to prowadzi śledztwo? Aspirant Szczęsny! A dokładniej: Szczęsny Łukasz Szczęsny. Nie jest co prawda żadnym krewnym „Białego Kapitana”, ale i tak duży plus dla autorki – daje nam do zrozumienia, że zna Kłodzińską.
Podobieństwo do Kłodzińskiej na tym się jednak kończy, a całą resztę można raczej porównywać z twórczością Joanny Chmielewskiej. Wprawdzie autorka nienachalnie wzorowała się na mojej ulubionej pisarce, ale podobieństwo widać gołym okiem. Luka i Monika są równie zwariowane jak bohaterki Chmielewskiej i mają równie nieziemskie pomysły.
Jednym z nich jest pomaganie policji w prowadzeniu śledztwa. Aspirant Szczęsny zrobił na dziewczynach duże wrażenie, szczególnie na Luce, pomoc więc mu się należy. Luka pracuje w miejscowej gazecie, Monika jest pielęgniarką w szpitalu, mają do czynienia z różnymi ludźmi i różne rzeczy słyszą, mogą wśród nich być cenne dla policji informacje.
Aspirant Szczęsny chętnie korzysta z pomocy, zwłaszcza że udzielana jest przy obficie zastawionym stole. Zapracowany policjant przeważnie nie ma czasu na jedzenie, a  tu może omówić postępy śledztwa spożywając jednocześnie super smaczne posiłki, bo Luka jest kuchenną czarodziejką i potrafi z niczego stworzyć prawdziwe kulinarne poematy. Zmiękczony żarciem Szczęsny nie tylko słucha, ale i dzieli się informacjami, co jest rzadko spotykane w kryminałach, bo przeważnie policja unika wtajemniczania w arkana śledztwa osób postronnych.
Oczywiście bez trudu możemy się domyślić, że Lukę i Szczęsnego połączy coś więcej niż zainteresowanie śledztwem. Wielbiciela znajdzie też Monika. Wszystkie zagadki zostaną rozwiązane i nastąpi ogólny happy end.
Ale zanim do tego dojdzie, możemy chwilę pobyć w prowincjonalnym miasteczku, jakim jest miejsce akcji, czyli w Kraśniku. Autorka ma duży zmysł satyryczny i tamtejsze społeczeństwo opisuje dość złośliwie. Nie zostawia suchej nitki na rajcach miejskich, którzy mają pomysły co najmniej nietypowe – na przykład żeby wszystkie posiedzenia władz miasta rozpoczynać wspólnym odśpiewaniem „Roty”. Jest tylko jeden problem – nie wszyscy znają słowa tej pieśni, trzeba je więc powielić i nauczyć się na pamięć. A nie wszystkim się chce…
Małomiasteczkowa społeczność nie jawi się w książce w zbyt pięknych barwach – relacje między pracownikami redakcji są dalekie od doskonałości. Jeszcze gorzej jest w szpitalu miejskim. Jest wprawdzie parę sympatycznych drugoplanowych postaci, ale ogół społeczeństwa widzimy w raczej w krzywym zwierciadle: ciekawskie, wręcz wścibskie, niedouczone matołki z dużą skłonnością do awantur.
Ale i tak książkę czyta się świetnie. Tylko nie wiadomo po co wydawca wetknął gdzieniegdzie rysunki, które ani nie zdobią, ani nie wnoszą nic do treści.