Sekuła Helena – Tęczowy cocktail 50/2010

  • Autor: Sekuła Helena
  • Tytuł: Tęczowy cocktail
  • Wydawnictwo: Iskry, Wielki Sen
  • Seria: Klub Srebrego Klucza, Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 1962, 2006
  • Nakład: 30000, bn.
  • Recenzent: Leszek Paterek

Nylon, pończochy, żyletki, ryps holenderski

Na fali renesansu popularności Heleny Sekuły (reedycje przygotowane przez Wydawnictwo Zysk i S-ka; obszerny wywiad w „Dużym Formacie”) postanowiłem podzielić się z Klubowiczami swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi jej debiutu, tj. wydanej po raz pierwszy w 1962 r. (i wznowionej w 2006 r. w klubowej serii z Warszawą) powieści pt. „Tęczowy cocktail”.
Oto początek lat 60-tych ubiegłego wieku. Polskę zalewa fala kontrabandy. „Analizując szereg drobiazgów występujących z uporczywą prawidłowością, eksperci doszli do wniosku, że na terenie Polski działa potężna, znakomicie zorganizowana międzynarodowa szajka przemytnicza. Nadano jej kryptonim <Atlas>”. Polecenie rozpracowania grupy otrzymuje major Korosz — as z wydziału do walki z przemytem Komendy Głównej Milicji. W toku śledztwa odwiedzimy poza stolicą m.in. Trójmiasto, Wrocław i Kraków…
Czy w niemal pół wieku po pierwszym wydaniu możemy uznać debiutancką powieść Sekuły za w pełni udaną? Sama autorka we wspomnianym wyżej wywiadzie określiła ją jako „nie najlepszą”. I istotnie, w sensie fabularnym „Tęczowy cocktail” nie porywa. Mimo szeroko zakrojonej akcji, brakuje w powieści suspensu. Pada jeden trup, potem następny, a nas… w ogóle to nie obchodzi.
Ale przecież, o czym wie każdy Klubowicz, nie samą fabułą człowiek żyje! Smaczków w „Tęczowym cocktailu” naprawdę nie brakuje. Weźmy chociażby tę nieszczęsną kontrabandę. Jeżeli sądzicie, młodsi Czytelnicy, że chodzi wyłącznie o narkotyki, to jesteście w błędzie: „Trzeba przyznać, że przemytnicy mieli znakomite rozeznanie rynku. […] Szły partie zarówno żyletek, jak i narkotyków, wpływały zegarki i plastyk, przędza nylonowa i długopisy”. Czy potraficie sobie to wyobrazić? Żmudne, ciągnące się miesiącami, dochodzenie. Do dyspozycji Korosza „cały sztab bezimiennych pracowników milicji” oraz „wszelkie możliwe zdobycze techniki”. Niekończące się analizy środowiskowe, gorąca linia z Interpolem, blokada miasta… A wszystko po to, aby udaremnić przemyt żyletek i długopisów.
„Tęczowy cocktail” rozczula opisami klubowych imprez, na których wypijano morze koniaku, orkiestry grały „rock” (cokolwiek znaczyło to słowo w 1961 r.), modne dziewczyny zaś ubrane były „według ostatnich zaleceń Przekroju”. Tak zniewalająco beztroska i europejska pełną gębą metropolia musiała przypaść do gustu goszczącym tu Amerykanom. Przypatrzmy się na moment niejakiej Harriet Davinson: „przełknęła kieliszek koniaku, który popiła filiżanką mocnej kawy. Wyszła z hotelu. Na dworze panowała słoneczna pogoda. […] Pojechała do Alhambry. Wysiadła przed kawiarnią i poszła Alejami. Skręciła w Nowy Świat, obejrzała reprodukcje impresjonistów wystawione w witrynie księgarni.” Przywołanej tu „Alhambry” już nie ma  – kawiarnię zamknięto całkiem niedawno. Jej autentyczność jednak — tak jak opisywanego w innym miejscu „Olimpu” w Grand Hotelu — nie podlega dyskusji. Sprawa wygląda nieco inaczej z „Borutą”. Ten niesamowity nocny lokal to już, zdaje się, licentia poetica autorki. Bo czy ktoś słyszał o knajpie, w której maitre d’hotel przebrany był za diabła? („Na tle przyciemnionego światła powitał ich, stukając widłami, Boruta. Miał kusy fraczek, kopytko i imponujący ogon. Diabeł skłonił się z szacunkiem i wskazał wejście na salę.”) Wewnątrz dominowała naturalnie czerń, ściany zdobiły cytaty z „Boskiej komedii” Dantego, kelnerki uwijały się w czarnych trykotach… Przyznacie, że wystrój odbiega nieco od naszych wyobrażeń o typowej, siermiężnej peerelowskiej knajpie. Jaka szkoda, że Sekuła — obdarzona takim talentem scenograficznym — poskąpiła detalu napominając o innym lokalu, restauracji tatarskiej „Pod Dzikim Mustangiem” — zapewne również będącej wytworem jej wyobraźni, ale znajdującej się w mojej okolicy, na Żelaznej.
Wypadałoby teraz napisać kilka słów o głównym bohaterze, majorze Koroszu. To w sumie typowy milicyjny heros, w zasadzie klon Holicza, czy innego Szczęsnego. Tak jak oni bezgranicznie oddany prowadzonemu przez siebie śledztwu. Poświęcenie Korosza najdobitniej pokazuje scena, w której ten, próbując nawiązać kontakt z podejrzaną — właścicielką salonu kosmetycznego — udaje się do jej zakładu i poddaje krępującemu zabiegowi manicuru. Z kolei w innej scenie Korosz zaskakuje tę samą panią — i przy okazji czytelników — znajomością współczesnej polskiej poezji:
– Proszę mnie bawić — zażądała Małgorzata unosząc kieliszek.
– Jak?
– Proszę mówić.
– „Ja znam słowa, które jak atropina rozszerzają źrenice i zmieniają kolor świata… – po nich nie można już odejść…”
Małgorzata przyjrzała się uważnie mężczyźnie. Czekała chwilę, jakby spodziewała się dalszego ciągu. Major zauważył napięcie kobiety. Spokojnie podniósł kieliszek do ust.
– Czyje to?
– Fragment pięknego wiersza Małgorzaty Hillar, pani imienniczki.
– To młoda poetka?
– Jedna z najmłodszych, lubię ją bardzo.

Przyznaję ze skruchą: dotychczas myślałem, ze jedynym naprawdę oczytanym milicjantem był — cytujący Brzozowskiego i Dygata — Sławek Borewicz. Teraz okazuje się, że było ich w MO więcej.
Tak, tak… Znali się na drogich trunkach, literaturze, językach… A propos tych ostatnich, jako anglistę zaintrygowało mnie od razu, jakim cudem kolega Korosza, docent Tarczyński, włada angielskim niczym native speaker (dość powiedzieć, że goszczący w Warszawie Amerykanie niczego nie podejrzewając biorą go za Anglika). Wyjaśnienie zagadki okazało się więcej niż oryginalne: „[Tarczyński] przypomniał sobie obóz koncentracyjny, w którym przez pięć lat siedział z oksfordczykami. Wyniósł stamtąd jedną korzyść — doszlifował swoją angielszczyznę. Zdobył wspaniały akcent.”
Zła wiadomość dla wszystkich uczących się języków. Jaki jest najlepszy sposób na opanowanie języka obcego? Pięć lat kacetu.
P.S. Zupełnie na koniec jeszcze jeden cytacik, z góry przepraszam wrażliwe panie:
– Jak się czuje Tarczyński? — zainteresował się major.
– Śpi jak zarżnięty. Wrócił od Boruty o piątej nad ranem ledwo żywy. Ta piekielna dziewczyna zeszmaciła docenta doszczętnie. Majorze, ona ciągnie jak smok.