- Autor: Ostaszewski Tadeusz
- Tytuł: Tragiczny chrzest
- Wydawnictwo: Pojezierze
- Rok wydania: 1979
- Nakład: 150000
- Recenzent: Marzena Pustułka
Przekroczyć równik i …..
Upalna, tropikalna noc na statku, gdzieś na Atlantyku , w okolicach Basenu Gwinejskiego. M/s Orion zmierza do Port Gentil, stolicy Gabonu, z prędkością 14 węzłów. Wachtowy czuwa.
Statek jest cichy i uśpiony, ciemno w kajutach załogi, tylko w salonie kapitana Strugi trwa przyjęcie. Oprócz kapitana uczestniczą w nim wszyscy oficerowie oraz trójka pasażerów. Są to inżynierowie — Mondalski, Trzeciak i Iwański, pracownicy „Poltimberu, ” firmy zajmującej się eksploatacją i obróbką drzewa. Inżynierowie podpisali trzyletni kontrakt i właśnie za kilka dni mają rozpocząć swoja przygodę życia na Czarnym Lądzie. Na razie trwa przyjęcie, alkohol leje się strumieniami, wszyscy mają już dobrze w czubie. Rozmowa toczy się leniwie, poruszane są różne tematy, ale gości najbardziej interesują szczegóły marynarskiej uroczystości, która ma się odbyć nazajutrz, a której oni będą głównymi ofiarami — chodzi o „równikowy chrzest”. Wszyscy nowicjusze, przekraczający po raz pierwszy równik ( który, wbrew temu co twierdzi niejaka Jola Rutowicz, wcale nie przechodzi przez Polskę ) mają być poddani próbie sił, aby mogli z podniesionym czołem stanąć przed bogiem Neptunem i jego żoną Prozerpiną. Marynarze Oriona już przygotowują liczne atrakcje, takie jak „kąpiel” w specjalnej „łazience”, golenie i karmienie delikwentów, itd. Swoją drogą piękna tradycja, przeżyłam kiedyś coś podobnego, chociaż w pigułce ( na pierwszym obozie żeglarskim ). W takiej właśnie sielskiej atmosferze toczyć się będzie akcja kolejnej książki Tadeusza Ostaszewskiego — „Tragiczny chrzest”. Chociaż dalej już nie będzie tak przyjemnie, a wszystko zacznie się od zaginięcia jednego z inżynierów, którego ciało odnajdzie się potem w chłodni (bardzo niefartowne miejsce, bo był to magazyn żywności dla całej załogi). Inżynier bez wątpienia został zamordowany. Dalej akcja toczy się wartko, dużo się dzieje, chociaż wszystko rozgrywa się przecież w jednym miejscu — na statku. Trochę brakuje kapitana Rajskiego i jego cudownych zbiegów okoliczności (pojawi się dopiero w połowie książki, ale za to z jaką werwą weźmie się za rozwiązywanie zagadki!). Natomiast nie jest mi wcale żal braku przesłuchań i nudnych opisów działań operacyjnych milicji. Wydaje się, że największym problemem jest znalezienie motywu zbrodni, a właściwie wyłuskanie prawdziwego motywu, bo szybko się okazuje , że potencjalnych morderców może być kilku. Każdy z nich jest w dziwny sposób zaplątany w sprawę. To sytuacja, która często zdarza się w książkach kryminalnych — powiedzcie mi dlaczego, a powiem wam kto. Oczywiście kapitan Rajski doprowadza w końcu sprawę do szczęśliwego zakończenia, chociaż morderca za kratki nie trafi. Dlaczego — przeczytajcie sami. Czyta się , jak zwykle Ostaszewskiego , lekko, łatwo i przyjemnie, chociaż bez specjalnej fascynacji.
Trzeba przyznać, że przez te kilka lat , które minęły od wydania „Kuźni szatana” Tadeusz Ostaszewski wiele się nauczył i bardzo rozwinął warsztat pisarski.