Noël Randon – Dwie rurki z kremem 66/2010

  • Autor: Noël Randon
  • Tytuł: Dwie rurki z kremem
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
  • Rok wydania: 1960, 1989
  • Nakład: 150350 (wyd. II)
  • Recenzent: Marzena Pustułka

Morderstwo po francusku czyli miłość, polityka i zbrodnia

Jednym z pierwszych kryminałów, jakie przeczytałam w życiu były „Dwie rurki z kremem” Noela Randona.

Ponieważ pierwsze, wydanie , które było w posiadaniu mojej rodziny gdzieś zaginęło,  w 1991 r. kupiłam sobie cztery książki tegoż autora, wydane w jednej serii, przecenione ( kosztowały tylko po 9 000 zł — ha, ha!).  Były to własnie „Dwie rurki z kremem”, „Donoszę ci Luizo”, „Cały ogień na Laleczkę” i „Zbrodnia na konkurs”. Jakież było moje zdumienie, gdy przeglądając klubowe recenzje natrafiłam na znajomy tytuł — „Zbrodnia na konkurs”, natomiast nazwisko autora — Wigiliusz Randoński absolutnie nic mi nie mówiło. Klikam, czytam , no tak książka ta sama , nazwisko autora to pseudonim Tadeusza Kwiatkowskiego, satyryka i scenarzysty,  okey, ale mój autor nazywa się Noel Randon! Wchodzę w Google … i sprawa wyjaśniona. Noel Randon to również pseudonim Tadeusza Kwiatkowskiego! Już drugi. Niech to licho, myślę, Joe Alex się znalazł! To ja przez z górą dwadzieścia lat myślałam, że mam fajne kryminałki francuskiego autora, w myślach porównywałam go do Simenona, a komisarza Randota do Maigreta, a tu proszę! No cóż, człowiek faktycznie uczy się przez całe życie i najczęściej niedouczony umiera.
Ale wróćmy do „Dwóch rurek z kremem”. Jest to bardzo dobry kryminał, pomysłowa, dobrze skonstruowana intryga, wciągająca akcja. Zaczyna się cudnie — jest lato, południe Francji, Riwiera, młody amerykański reżyser jedzie z wizytą do słynnego francuskiego pisarza w celu sfinalizowania umowy na zakup scenariusza. Po drodze zabiera autostopowicza — zdeklasowanego paryżanina, który właśnie przegrał w kasynie ostatnie pieniądze i jedzie szukać ratunku ostatniej szansy. Niedługo okazuje się, że panowie zmierzają do tego samego Domu na Skarpie, paryski bawidamek jest dawnym przyjacielem (kochankiem?)  żony znanego pisarza. Nadal jest cudnie, słonecznie, zadowolone towarzystwo popija kawke na tarasie, poznajemy najważniejsze osoby dramatu. Szybko jednak okazuje się, że sielanka nie może trwać bez końca. Ginie brylantowa broszka pani domu , Hortensji, taki drobiażdżek — platynowa agrafka i sześć brylantów po dwa karaty każdy. Niestety to nie wszystko, następnego dnia ginie również gospodarz — chluba miasteczka, znany pisarz, autor powieści kryminalno-sensacyjnych, Karol Dumoulin.  To znaczy — materialnie on jest, ale niestety w charakterze  zimnego trupa. Dochodzenie zaczyna prowadzić miejscowy komisarz Lepere. Pragnie jak najszybciej wyjaśnić ile tylko się da, aby zaimponować Napoleonowi z Tulonu, czyli komisarzowi Randot, najsłynniejszemu detektywowi południowej Francji ( to postać, która występuje również w „Zbrodni na konkurs”).  Niestety, nic nie układa się po myśli komisarza Lepere, ilość podejrzanych rośnie, ale ciągle nie ma tego najwłaściwszego. Miejscowy rzezimieszek Jakub Callet , podejrzewany o zwykłe morderstwo w celach rabunkowych przedstawia niezbite alibi. Problem komisarza Lepere polega na tym, że w zasadzie nie zna nawet motywu morderstwa ( broszka odnajduje się w bardzo tajemniczych okolicznościach).  Aresztowany zostaje Edward Froissard, niechlubnej sławy paryski amant pani Hortensji, określany przez mieszkańców miasteczka „podstarzałym adonisem”. Cóż tego, kiedy okazuje się, że on również ma alibi, i właściwie nie ma przeciwko niemu żadnych konkretnych dowodów. Będzie za to na zakończenie jeszcze jeden trup, ale o tym już musicie przeczytać sami.
Jak już wspomniałam książka jest naprawdę interesująca. Śledztwo prowadzone pomysłowo, żadnych nudnych przesłuchań typu — imię, nazwisko, wykształcenie, zawód i imię ojca, co jest chyba zmorą większości  miłośników książek kryminalnych. Tutaj jest wartka akcja, wydarzenia następują  jedno po drugim,  trzeba szybko czytać i wyciągać wnioski , żeby nadążyć za prowadzącymi śledztwo, a jest ich sporo. Świetnie oddany jest klimat francuskiej prowincji lat 50-tych , bohaterowie to postacie ładnie zarysowane, interesujące, pełne życia i emocji. Ja odnajduje również w tej książce kilka odnośników do Joe Alexa — no chociażby te dwa pseudonimy autora. Ale przede wszystkim — obok policji cały czas działa na własną rękę i prowadzi śledztwo detektyw — amator, w tym przypadku amerykański reżyser. Zawsze o krok wyprzedza rywali — policjantów, chociaż z komisarzem Randot prawie się zaprzyjaźnia ( ” …teraz równocześnie wybuchnęli śmiechem, i to już nie była gra, tylko najzwyklejsze w świecie porozumienie dwóch inteligentnych ludzi.”) Reżyser   stosuje bardzo niekonwencjonalne metody działania. No i na zakończenie po gentelmeńsku, podobnie jak Joe Alex , pozwala mordercy na honorowe zakończenie całej sprawy. Och, rany , chyba napisałam za dużo! Jeżeli jeszcze ktoś nie czytał, bardzo polecam.