- Autor: Kąkolewski Krzysztof
- Tytuł: Sześciu niewidzialnych
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Świat wokół nas
- Rok wydania: 1960
- Nakład: 30300
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Drezyna w służbie milicji i dowód winy w artykule rolniczym
Na przełomie lat 50. i 60. wyszły cztery podstawowe książki kryminalne Krzysztofa Kąkolewskiego: „Książę oszustów” (1959), „Sześciu niewidzialnych”, (1960)„Zbawiciel świata porwany” (1960), „Umarli jeżdżą bez biletu” (1965). Wszystkie plasują się gdzieś pomiędzy reportażem a prozą. Już wówczas uznawano Kąkolewskiego za speca od literatury faktu. Jeżeli dziś czytać te pozycje, to właśnie dla waloru dokumentalnego.
Z jednej strony mamy w tych dziełach dziennikarza, z drugiej kolejnych oficerów dochodzeniowych opowiadających o sprawach, które mieli swego czasu na warsztacie. Kąkolewski poumieszczał w poszczególnych tomach szereg krótkich historii. Ich lektura dziś daje nam wiedzę o życiu i zbrodni czasów poodwilżowych. Sama zaś suchoć i pewien dokumentaryzm przekazu, a nawet niejaka urzędowość, sugerują nam, że autor chciał być przede wszystkim rzeczowy. W świat fantazji literackiej, choć nie zatracając nic nie zmysłu obserwacji, poszedł Kąkolewski dopiero w „Zbrodniarzu, który ukradł zbrodnię (1969). Szkoła, że później autor w zasadzie odszedl od tematyki kryminalno-milicyjnej.
Tomik „Sześciku niewidzialnych” jako jednyny nie ukazał się w serii Klub Srebrnego Klucza, tylko w efemerycznej serii „Świat wokół nas”. Na okładce widnieje zwielokrotniony i tkwiący w półmroku profil męskiej twarzy. W ustach fajeczka. A zatem współczesny bezimienny oficer dochodzeniowy, zwykle w randze kapitana, znamy nam wyłącznie z inicjału nazwiska, delikatna domieszka Sherlocka Holmesa. W kraju, zdaje się mówić autor, działają tysiące takich bezimiennych stróżów prawa, strzegących niczym źrenicy oka naszego bezpieczeństwa.
W pierwszej opowiastce mamy wzmiankę o przewałkach i korupcji w branży plastykowej oraz tajemniczą sprawę zniknięcia małżeństwa w dojrzałym wieku. Nowela druga została powświęcona fachmanom od doliniarstwa i włamu. Zawarta tu została konstatacja, że zawód ten upada i to już nie to co przed wojną. Jako ciekawostkę można podać, że w jednym z mieszkań zabezpieczono kupony flaneli, fil-a-filu, rapaportu i tweedu – czy ktoś pamięta jeszcze te nazwy z terminologi odzieżowej? Z dzisiejszej perspektywy ta właśnie część spraw opisywanych przez Kąkolewskiego ma wymiar historyczny. To chyba największy walor książeczki, bo nie ma tu ani intrygi, ani zaskoczenia. Jedynie sucha relacja. W kolejnym opowiadaniu wpadł w ręce milicji kierownik pewnego przedsiębiorstwa na Dolnym Śląsku. Okazało się, że pokupował dzieciom kolejki elektryczne za kwotę wyższą niż roczna pensja. Jakież to drogiw zabawki na rynku wtedy były? Następna z relacjonowanych spraw miała miejsce w Kieleckim. Prowadzący ją kapitan musiał udawać traktorzystę orającego pole przylegające do zabudowań pewnego bandyty. W sprawie o krypronimie „Nida” sprawca wpadl dlatego, że czytał pismo branżowe „Plon”. Z kolei z Kieleckiego przeskakujemy do Szczecina, w rok 1947. Tu pod włazem do przewodów kanalizacyjnych odkryto zwłoki mężczyzny, a przy nim młotek ślusarski o numerze własnym 9871. Ten szczegół pozwolił po czasie ustalić sprawcę. Cóż, dziś młotki służbowe nie mają już tak bardzo intymnych cech indywidualnych. Za to technika poszła bardzo do przodu. Z kilku dalszych epizodów szczególnie urokliwy wydał mi się pościg za pewnym bandytą ostrzelliwującym się na dworcu gdzieś we Wrocławskiem. Charakterystyczny typ niemal dwumetrowego wzrostu i bez dwóch palców u prawej dłoni. Otóż w pościg za nim milicjanci udali się… drezyną. Tuszę iż była to drezyna o napędzie motorowym. Tu warto wspomnieć, że odbyły się dotąd dwie klubowe wycieczki drezynowe – do Kolbud pod Gdańskiem oraz do Szwecji, gdzie przyjął reprezentację Klubu MOrd, Staszek Zawiła z Oddziału Klippan.
„Sześciu niewidzialnych” ilustrowano dokumentalnymi zdjęciami wytrychów, broni, zabezpieczonych precjozów. Itd. Lekturę polecam miłośnikom reportażu milicyjnego.