Frey Danuta – Dom, w którym straszy 56/2010

  • Autor: Frey Danuta
  • Tytuł: Dom, w którym straszy
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 146
  • Rok wydania: 1989
  • Nakład:150000
  • Recenzent: Norbert Jeziolowicz

Ewa wzywa 007…

Ten zeszyt Ewy to ostania publikacja z tej serii; czyli właściwie powinna to być spora nobilitacja dla autorki, która podsumowuje kilkadziesiąt lat historii jakiejś części polskiej powieści milicyjnej , a jednocześnie wydawca powinien się starać o godne zamknięcie serii.

W naszych konkretnych warunkach jednak można  by chyba uznać, że koniec serii  nastąpił razem z upadkiem PRL-u i wydawcy, co było negatywnym skutkiem  „przemian społeczno-polityczno-ekonomicznych”. Tak więc, zarówno wybór autora, jak i treść samego utworu były najprawdopodobniej zupełnie przypadkowe. A z drugiej strony  akurat historia tutaj opowiedziana  jest na swój sposób prorocza dla książek ukazujących się waszym kraju od 1990 roku, chociaż pewne elementy twórczości Danuty Frey pozostają niezmienne na przestrzeni dziesięcioleci jej działalności i są zakorzenione w tradycji peerelowskiego kryminału.

Tę powieść można by nawet uznać za  całkiem ciekawe podświadome przewidywanie  zmian, które nastąpią.Narratorem powieści jest niejako Piotr Walczak, który przyjechał do Warszawy z Wiednia i zachowuje się raczej dziwnie, co powoduje, że nawet najbardziej nieuważny czytelnik musi zauważyć, że jest on kimś innym, niż osobą za która się podaje. Na przykład bez przerwy stara się uciec osobom go śledzącym, prowadzi dziwne rozmowy  z budek  telefonicznych lub też  udaje się na spotkania z nieznajomymi  w nie wykończonym domu pod Markami. Tam zresztą zostaje ogłuszony i budzi się dopiero obok trupa człowieka, z którym miał odbyć spotkanie. Czyli, że początek jest raczej z tych mocniejszych i w styku amerykańskim.

Oczywiście Walczak zamieszkał w hotelu „Victoria” w Warszawie, co wtedy jeszcze miało rangę symbolu i od razu osoba taka owiana była delikatnym woalem luksusu i cudzoziemskości wynikającym z posiadania walut wymienialnych. Później dowiadujemy się nawet, że  jest Polakiem mieszkającym na stałe w Wiedniu, zajmuje się handlem dziełami sztuki i posiada polski paszport konsularny, dzięki któremu może także odwiedzać bez problemów swoją ojczyznę. Złośliwcy mogliby nawet powiedzieć, że to nowa i ulepszona wersja redaktora Maja, ponieważ James Bond przy tym to mały pikuś.

Z Warszawy główny bohater wyjeżdża do Górska, miejscowości wczasowej, gdzie dokłada wszelkich starań, aby wszyscy wiedzieli, iż poszukuje on menorów (siedmioramiennych świeczników używanych w żydowskich synagogach do oświetlania ołtarzy i pulpitów modlitewnych), spotyka go tam wiele zupełnie nieprawdopodobnych przygód, wyrabia normę sensacji, która starczyłaby zapewne kilku pokoleniom antykwariuszy. Warto dodać, że do Górska jedzie własnym białym porsche.

Cała fabuła ma chwilami charakter  raczej powieści sensacyjnej  niż kryminalnej, ale jeden z ostatnich fragmentów powieści jest zarezerwowany na szczerą klasyczną rozmowę najbardziej zainteresowanych, w której wyjaśnione są wszelkie niuanse zagadki i motywy postępowania sprawcy. W każdym bądź razie w końcowych Walczak staje się nawet zakładnikiem uzbrojonego przestępcy. Wybawiciele z MO przybywają później niż zakładano, ponieważ zatrzymano ich na zamkniętym przejeździe kolejowym — taki mały smaczek pokazujące władzę PKP w sprawach szczegółowych.

Sam Walczak okazuje się „undercover agent”  pracującym dla MO (wiem, że zdradzam zakończenie i jest to zachowanie naganne, ale naprawdę trudno się nie domyślić już po pierwszych kilku stronach). W celu jego przygotowania wydelegowano go między innymi nawet do  Wiednia celem podszlifowania języka niemieckiego oraz udostępniono mu poza innymi gadżetami także koszule z wiedeńskiej Kaertner Strasse. Kiedy czytam opisy takich koronkowych akcji zawsze się zastanawiam, czy obecne służby porządkowe wysiliłyby się aż na taką finezję. Poza tym autorka chyba jak zwykle unika szczegółów peerelowskiej rzeczywistości, chociaż dowiadujemy się na przykład, że gardan był jedynym środkiem przeciwbólowym dostępnym w aptece bez recepty. Ale i tak mam wrażenie, ze dowiadujemy się więcej o Wiedniu, niż o miejscu akcji.

Cała historia przypominała mi nieco film „Zabij mnie, Glino!”. Akcja rozgrywa się w Polsce lat 80-tych ubiegłego wieku, ale sama historia inspirowana jest raczej literaturą amerykańską.
A przy okazji pokazania w akcji MO i pokazuje  nowoczesny sprzęt techniczny lub metody pracy, którymi nigdy nie dysponowano. Można wręcz powiedzieć, że ta powieść Danuty Frey przypomina tę wielką ciężarówkę ze mobilnym sprzętem do podsłuchu i obserwacji, którą widać w tym filmie. Zapadła ona w zbiorowa pamięć widzów (nawet polityków), a w rzeczywistości istniała jedynie na kinowym ekranie.Szkoda, że już nikt później nie kontynuował tej serii. Szkoda też, że  coraz mniej  naszych obywateli czyta jakiekolwiek książki.