- Autor: Aleksandrowicz Marianna
- Tytuł: Chytry dwa razy traci
- Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
- Seria: Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1979
- Recenzent: Marzena Pustułka
Dziennikarze do boju!!!
Nie wiem, kim jest Marianna Aleksandrowicz, nie wiem nawet, czy jest to prawdziwe nazwisko czy pseudonim, nie wiem, czy kobieta, czy facet, nie wiem, czy napisała coś więcej niż wspomniany wyżej kryminał.
Jedno wiem na pewno – w MOrdopedii , w kategorii prowadzący śledztwo, obok milicjantów i adwokatów, powinniśmy dodać podkategorię – dziennikarz. Pierwszy powinien tam się znaleźć redaktor Magórski, prowadzący śledztwo w „Zatartych śladach” Budrewicza, a następnie niejaki Grzegorz Kaczmarek, bohater niniejszej opowieści. To dzięki niemu na jaw wychodzą sprawy, o których nasza kochana milicja nie miała „zielonego pojęcia”. Wszystko zaczyna się dość nietypowo. Jak w większości kryminałach już na wstępie mamy trupa, jest to jednak nieboszczyk nie do końca, że tak powiem , świeży. Wypadek miał bowiem miejsce rok wcześniej, zginął tragicznie młody człowiek, mianowicie utopił się w gliniance. Nie był w tym momencie trzeźwy, co zreszta było jego stanem permanentnym, dlatego nikt w małej podwarszawskiej miejscowości nie ma wątpliwości – utopił się po pijaku, a że był to chuligan i rozrabiaka – mała strata. Innego zdania jest ojciec młodzieńca, który w rok po śmierci syna stracił już nadzieje na wyjaśnienie zagadki jego śmierci, a jest przekonany , że został on zamordowany. Zdesperowany rodzic chwyta się swojej ostatniej szansy – pisze list do poczytnego warszawskiego tygodnika z prośbą, aby „szanowni panowie dziennikarze” wyjaśnili w końcu sprawę śmierci syna, bo na milicję to on już liczyć nie może. Naczelny redaktor zleca wyjaśnienie sprawy swojemu najlepszemu reportażyście, który jednak jest bardzo niechętnie nastawiony do wypadku, i decyduje się najpierw wykorzystać miesięczny urlop, planując zajęcie się sprawą dopiero za miesiąc. W tym momencie do sprawy wkracza jego redakcyjny kolega, można powiedzieć – rywal, o wiele bardziej zainteresowany wyjaśnieniem śmierci młodego Ziętarskiego. Nic nie mówiąc nikomu zabiera z biurka kolegi kopertę z materiałami ze śledztwa i pozorując urlopowy wyjazd wyjeżdża do Nadaszyna, aby spróbować rozwikłać sprawę. Kombinuje sobie całkiem słusznie, że przecież nic nie traci – jeżeli nic nie uda mu się wyjaśnić, to odda po prostu zabrane materiały i do niczego się nie przyzna, a jeżeli odkryje coś ciekawego, czego nie odkryła milicja to będzie z tego bombowy materiał i nikt mu przecież głowy nie urwie, jeżeli wyjaśni sprawę. Do spółki wciąga starego przyjaciela ze studiów, obecnie pracującego jako milicjant – komendant małego posterunku na prowincji. Oczywiście stróż prawa będzie w książce występował całkowicie incognito, chociaż tylko do pewnego czasu. Młodzieńcy zjeżdżają więc do Nadaszyna i rozpoczynają prywatne śledztwo. Od początku jest interesująco – Grzegorz spada z drabiny i łamie rękę i nogę, tak że zostaje niejako wykluczony ze śledztwa, zanim się ono na dobre rozpoczęło. Trudności jednak nie zniechęcają młodych ludzi, ich działania zataczają coraz szersze kręgi. Sami na początku nie spodziewali się , jaką naprawdę aferę odkryją. Będzie jeszcze więcej trupów, szantaż, kradzieże i wymuszenia, a także wakacyjny romans z szansą na coś poważniejszego. Będzie też bardzo niebezpiecznie, nie obejdzie bez pomocy milicji, ale w końcu to nasz dziennikarz i jego przyjaciel rozwiążą sprawę.
Bardzo interesująco napisana książka, akcja wciąga nas od samego początku, zakończenie dość zaskakujące. Jest w tej książce w zasadzie wszystko, co powinni być w dobrym milicyjnym kryminale – trochę humoru, pomysłowi mordercy ( a tak, będzie ich więcej ), ciekawie zarysowane tło obyczajowe, nawet interesujący przepis na „oczko” z wołowiną. Czyta się szybko, jesteśmy żywo zainteresowania rozwojem wydarzeń. Polecam, a sama wytrwale zamierzam szukać innych książek tej autorki ( autora?).