- Autor: Szczerba Ryszard
- Tytuł: Alibi
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 56
- Rok wydania: 1973
- Naklad: 100000
- Recenzent: Wiesław Kot
Zapach etyliny w październikowym zmierzchu
Nawet zgrabnie skrojona historyjka. Nic dziwnego, że posłużyła do nakręcenia jednego z odcinków „07 zgłoś się”. Rzecz z pogranicza kryminalistyki i ruchu drogowego. Śledztwo – całkiem nietypowo – prowadzi kapitan Jan Smolak, spec, który mimo skończonego prawa trzyma się wypadków samochodowych. I nie chce – mimo wielokrotnych propozycji – zamienić swej specjalności na kryminalną. W naszej fabułce ma poplątaną historię dwóch pokrewnych wypadków samochodowych na warszawskim Wybrzeżu Gdyńskim.
Oto przed maskę garbusa prowadzonego przez inżyniera Werendę o drugiej w nocy wypadł nagle ranny mężczyzna i tym samym został dodatkowo poturbowany. Jednocześnie odnajduje się samochód poturbowanego – zupełnie niedaleko, nad Wisłą rąbnął w drzewo. Szkoda, bo ładne volvo. A obok samochodu trup dziewczyny. Z tym, że odciski palców tej dziewczyny w niepojęty sposób znalazły się w garbusie Werendy, który potrącił pechowego kierowcę volvo. No, jeszcze można dodać, że kierowca garbusa był po kielichu. A kierowca volvo – niejaki Krzysztof Terecki to też bywalec nocnych lokali. Rzecz na oko nie do rozsupłania.
Ale machina milicyjna powoli się rozkręca. I wkrótce może zanotować niemały sukces. Oto wnikliwy kapitan Smolak zaczął rozliczać inżyniera Werendę z czasu pomiędzy potrąceniem przez niego Tereckiego a telefonem do milicji. I okazuje, że kierowca miał do zagospodarowania dobre pół godziny, z którego nie potrafi się rozliczyć. Do czasu. Bo przed milicją ujawnia się kobieta, którą inżynier wiózł, lecz przemilczał. Jak to dżentelmen, bo ujawnienie romansu groziło skandalem. W każdym razie inżynier kompromitującą panią odesłał, co czyni ten wątek sprawy pobocznym. Więcej obiecuje śledzenie losów zabitej dziewczyny. Okazuje się ona niebieskim ptakiem bez stałego zajęcia i perspektyw. „Po dwa lata w jednej klasie, ledwo-ledwo matura, korepetycje za grube tysiące. Na siłę wepchali ją na Uniwersytet, zamiast toto posłać do pracy”. I panienka wdała się w warszawską złotą młodzież. Ze szczególnym uwzględnieniem jednego pana o apetycznym nazwisku Wiktor Smalec. Smalec ów był niepracujący i dlatego od razu podpadł milicji. Zarządzono obserwację całodobową, lecz z początku niewiele to przynosiło. Tymczasem nieco rozgadał się pechowy kierowca volvo. Zeznał, że ruszył spod Bristolu i nagle podczas jazdy rozbolała go głowa. Kiedy milicja zwróciła na ten szczegół uwagę, Smalec zdążył się już skompromitować. Okazał się mianowicie wyspecjalizowanym dostawca kradzionych aut do różnych punktów naprawczych, gdzie przebijano im, co trzeba i opylano za ciężkie pieniądze. Smalec miał jednak słabe nerwy i marnie skończył, gdy na ogon wsiadła mu milicja. Krwawy pościg do osobnego poczytania. Tymczasem rozjaśnia się sprawa zabitej dziewczyny i jej odcisków palców. Jak – też nie powiem, bo to w powieści deser na finał. Odnotuję jeszcze tylko dwie sprawy. Drobny komplemencik pod adresem PRL-owskiej służby więziennej. Oto zatrzymany w areszcie Werenda ma okazję dostać od kolegi trochę książek, żeby mu się nie nudziło. „Bardzo proszę – zgodził się Smolak – Wprawdzie regularnie dostarczamy do aresztu prasę, a w bibliotece są książki, ale bardzo proszę”. I opis przyrody: „Zacinał monotonny październikowy deszcz i szyby [samochodu] pokrywały się od wewnątrz warstewką pary. Od pobliskiej stacji benzynowej, o tej porze nieczynnej, niósł się specyficzny zapach etyliny”. Romantyzm milicyjny – zapach etyliny w październikowym, deszczowym zmierzchu.