Spis Jolanta – Miłość i spadek 22/2009

  • Autor: Spis Jolanta
  • Tytuł: Miłość i spadek
  • Wydawnictwo: Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita SA
  • Rok wydania: 2008
  • Recenzent: Anna Lewandowska

Kobiety wisielca czyli pan komisarz się nudził

Książkę „Miłość i spadek” Jolanty Spis z pewnością możemy uznać za tzw. kryminał kobiecy. Nie jest to gatunek nowy, ale w ostatnim czasie nastąpił prawdziwy wysyp dzieł w tej kategorii: Marta Obuch, Irena Matuszkiewicz, duet Gacek & Szczepańska, Maja Kotarska. Z dawniejszych przedstawicielek można wymienić Joannę Chmielewską, Barbarę Gordon czy Klarę S. Meraldę. Anna Kłodzińska i Helena Sekuła już się do tej kategorii nie „łapią”, bowiem nie spełniają poniższych warunków:

1. Musi to być kryminał napisany przez kobietę (no, ten akurat spełniają wszystkie).
2. Tytuł bardziej odpowiedni dla romansu spod znaku Harlequina niż dla kryminału.
3. Obowiązkowy wątek miłosny.
4. Główne role zarezerwowane dla kobiet.

Książka Jolanty Spis spełnia te warunki z nawiązką, nawet do tego stopnia, że jedna z naszych Klubowiczek zrezygnowała z zakupu, bo „nie zamierza czytać jakichś romansów”.
Książka rzeczywiście przesycona jest wielką miłością. Wprawdzie niemal wyłącznie do pieniędzy, ale w końcu chodzi o uczucie, a nie o obiekt.
Ale do rzeczy. W willi Artura Dworaka, zamożnego mieszkańca Sandomierza, zbiera się grono jego bliskich, żeby razem świętować Wielkanoc. Są to przede wszystkim kobiety: była żona z dorosłą córką, przyszła żona z dorosłą córką, kuzynka z synem, synową i ich małą córeczką. Atmosfera jest średnia – wszyscy myślą głównie o tym, jak wyłudzić od niego trochę kasy. Dodatkowo sam Dworak zwarzył przedświąteczną atmosferę, informując zgromadzonych, że jest chory na raka i wkrótce przeniesie się na tamten świat. Oczywiście wszyscy przejęli się jego chorobą, a po cichu zaczęli spekulować, kto też odziedziczy piękną willę i sporą sumkę pieniędzy. Niebagatelną tę sumkę Artur Dworak uciułał przez prawie trzydzieści lat pobytu w Ameryce. Na stare lata powrócił na łono ojczyzny, by móc korzystać z majątku. Złośliwa kuzynka twierdziła, że tam dolary były tylko dolarami, a tu mógł liczyć na to, że będzie go otaczała aura kogoś ważnego, człowieka sukcesu.
Niestety, czasy zmieniły się, dolary mało komu imponowały, rodzina miała dość chimerycznego dziada, który wymagał świadczenia sobie usług, skąpiąc przy tym nieprzyzwoicie. Teraz w dodatku ta choroba…
W wielką niedzielę o świcie znaleziono na strychu zwłoki Dworaka. Powiesił się, zostawiając pożegnalny list.
Wezwana policja przeprowadziła rutynowe czynności i zapewne sprawę szybko by zamknięto uznając za zwykłe samobójstwo, gdyby nie to, że komisarz Czyżewski, dowodzący ekipą, po prostu… nudził się. Wszystkie dotychczasowe sprawy zamknięte, nic nowego się nie kroiło (Sandomierz to w końcu nie Chicago, trup tu nie pada tak gęsto), więc z zapałem rzucił się oglądać miejsce popełnienia samobójstwa i szybko doszedł do wniosku, że było ono jednak miejscem zbrodni. Nieliczne, ale dość wyraźne poszlaki wskazywały, że zmarłemu ktoś pomógł opuścić ten padół.
Oczywiście wdrożono śledztwo, które po wielu żmudnych badaniach i dochodzeniach wskazało winnego. Nie mogło być inaczej – w końcu to typowy kryminał. Nie na fabule więc chciałabym się skupić, ale na tzw. okolicznościach.
Przede wszystkim okoliczność miejsca. Autorzy kryminałów akcje swoich powieści przeważnie osadzają w dużych ośrodkach, takich jak Warszawa, Wrocław, Trójmiasto, Poznań, w ostateczności Lublin czy Katowice, albo w zupełnie małych, często wyimaginowanych lub zaszyfrowanych miejscowościach. Tu mamy realny Sandomierz, z jego zabytkami (jedna z bohaterek nawet pracuje nad przewodnikiem po sandomierskich zabytkach), a ulica Zielona istnieje naprawdę i z jej położenia możemy wnosić, że znajduje się w dzielnicy willowej.
Po drugie, okoliczność czasu. Tu miałam wątpliwości – książka została napisana tak, że właściwie akcja mogła mieć miejsce zarówno wczoraj, jak i czterdzieści lat temu. O tym, że jednak to są ostatnie lata, świadczą nieliczne przesłanki: komputer, komórka, laptop. Informacje o tych atrybutach nowoczesności są jednak pojedyncze, sprawiają wrażenie, jakby je wstawiono w celu uwspółcześnienia tekstu. Wprawdzie zamiast milicji jest policja, ale właściwie to tylko zmiana w nazewnictwie, bo organ ścigania zdaje się funkcjonować tak samo.
Reasumując, książka nie zwala z nóg. Postaci papierowe, realia przedstawione raczej skromnie, akcja poprowadzona tak, że dużo wcześniej niż prowadzący sprawę policjant domyślamy się, kto pomógł denatowi dołączyć do grona aniołków.
Właściwie jedyną sceną, która przykuła moją uwagę, jest chwila, kiedy komisarz Czyżewski siedzi w swoim gabinecie i się nudzi. Rzecz raczej rzadko spotykana w kryminałach, zarówno tych nowych, jak i starszych.