- Autor: Krupiński Władysław
- Tytuł: Tajemnica gotyckiej komnaty
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 38
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 100000
- Recenzent: Wiesław Kot
LINK Recenzja Eweliny Flażanki
LINK Recenzja Igora Wojciechowskiego – brak
Rewelacje spod podłogi
Zgrabna choć naiwna czytaneczka. Oto prowincjonalne miasteczko Waśniewice, a w tych Waśniewicach zameczek – chluba mieszkańców. Zameczek ma pecha. Wycofujący się hitlerowcy wysadzili go do tego stopnia, że piwnice do dziś pozostały nieodgruzowane.
A w dodatku w tajemniczych okolicznościach giną jego kustosze. Dawnego ktoś przejechał samochodem i przepadł – szukaj wiatru w polu, a obecnego zgładził tajemniczy morderca na statku sunącym do Kopenhagi. To wystarczy, aby w stronę zamku obrócić uwagę organów. Organa to w powiastce pewien kapitan, któremu pomagają dwaj podporucznicy. Kapitan to głowacz – stać go na uogólnienia portretujące pracę resortu. „Każdy z nas ma osobistą ambicję – czytamy – każdy chciałby osiągnąć konkretny wynik. Ale nie zawsze jest to możliwe. Mimo najszczerszych chęci nie wszystkie sprawy mamy rozwiązane, nie wszystkich sprawców spotkała zasłużona kara”. I kapitan tę wysoko kwalifikowaną głowę traci dla pięknej zastępczyni kustosza o imieniu Iwona, kiedy tylko przekracza próg zamku. Iwona podsuwa kapitanowi myśl, że pod zagruzowaną piwnica może się kryć jeszcze jedna komnata i wiadomość o tym mogła się przyczynić do zgładzenia obu panów kustoszów. Z braku innego tropu pan kapitan dobiera się po cichu nocą do rzeczonej komnaty przy pomocy Iwony. Plon tych starań jest nadzwyczaj owocny i narrator przekazuje go w formie harcerskiej przygody. Trochę tak to brzmi jakbyśmy czytali „Wakacje z duchami”. Tu zaraz uogólniająca myśl kapitana: „Nikt nie uwierzyłby, że milicjant czasem musi być i murarzem, i robotnikiem, gdy prowadzi śledztwo. A bywa tak bardzo często. To, niestety, nie jest zawód zbyt jednorodny”. No więc okazuje się, że piwnica w jednym miejscu została zabetonowana. I to miejsce ostrożny kapitan od razu omija, co ratuje mu życie. Dobrawszy się bowiem do piwnicy z boku dostrzega wyrafinowana pułapkę. Otóż na nieostrożnego penetratora pod podłogą czekał zestaw min zaczepionych na drucikach. Jeden nieostrożny ruch i – bum! Ale kapitan nie dość, że unieszkodliwił miny, to jeszcze uzyskał tajemniczy kuferek, którego miny broniły. Kuferek zawierał kosztowności oraz coś, co w książeczce nazywa się „kartą szpiega”, czyli agenta pozostawionego tu przez wycofujących się Niemców. Po to, by w razie potrzeby uczynnić siatkę. I te „karty” kapitana najbardziej – co zrozumiałe – interesują. Bo kapitan bardzo jest zainteresowany tym, aby w miasteczku utrzymać status quo, czyli przynależność grodu do Polski. Tego też życzą sobie mieszkańcy. „Żyli wydarzeniami swego miasta, lubili je i z dużą dumą opowiadali o jego odbudowie, o osiedlaniu się tutaj, o pierwszym trudnym okresie”. Jedna z kart przydaje się natychmiast – pasuje bowiem do miejscowego „rybaka”, który w dodatku interesował się pracami prowadzonymi na zamku. Kapitan konspiruje się w tej sytuacji jeszcze głębiej i udaje się do „rybaka” na nocna pogawędkę. Tu w trakcie osuszania dwóch butelek wódki wysłuchuje żalów szpiega osadzonego na głębokim zapleczu. Oto bowiem wyżej postawieni w hierarchii esesmani nakradli się podczas wojny, a po jej zakończeniu zainwestowali pozyskane dobra w przedsięwzięcia komercyjne, które owocują wysokimi dochodami. A tacy jak „rybak” dostają niby coś w rodzaju pensji, ale w sumie są to grosze, za które trzeba strzec hitlerowskich tajemnic na wysuniętych placówkach. Co wyjątkowo niewdzięczne. I nic dziwnego, że tacy szpiedzy tracą serce do swojej roboty i w swoim rozgoryczeniu stają się coraz mniej ostrożni. A milicja może im przeciwstawić coraz to nowe i wysoko kwalifikowane – także moralnie – siły. Bowiem w miasteczku zjawiają się drużyny zajęte szpiegowaniem, sztaby łączności, a także zwierzchności. Aż dziw, że miejscowość o tym nie huczy, co mogłoby zdekonspirować tak rozbudowane służby. Ale jakoś cudem udaje się rozgłosu uniknąć. I w trakcie popisowej akcji zostaje zatrzymany nie tylko szpieg detalista, ale i gruba ryba, z tych co to się na wojnie obłowili. Kapitan przypłaca to bólem głowy, o który postarał się pewien były pułkownik SS – „Zaprawił mnie widocznie karatem. To oficer SS i specjalista od tych spraw”. Ale nawet oficer specjalista celnym ciosem nie jest w stanie wybić kapitanowi z głowy wspomnianej wcześniej Iwony. Subtelny związek tych dwojga rozwija się nieśmiało, ale sukcesywnie i autor podsuwa domniemanie, że po wygaśnięciu książkowej fabuły rozwitnie dogłębny romans.
Taki byłby skrótowy bilansik książeczki. Choć „bilans” to za duże słowo – po prostu przytoczenie fabułki. Ale też poza fabułką jest tu bardzo niewiele albo zgoła nic. Ale takie „nic” to pułapka dla recenzenta. Ten stara się bowiem za każdym razem dostrzec w utworze coś, co wykracza poza strumień faktów. W przypadku powyższej książeczki podnoszę łapki do góry w geście kapitulacji. Poza fabułką nie znalazłem nic interesującego. Wolę myśleć, że za mało się starałem.