- Autor: Damian Dominik
- Tytuł: Portret z paragrafem
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Jamnik
- Rok wydania: 1964
- Nakład: 30290
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Remigiusza Kociołka
Mordercze skutki nadużyć w PZGSie
Kryminałem „Portret z paragrafem” wszedł gładko Adam Bahdaj w wody kryminału milicyjnego w odcieniem plebejskim. Oto bowiem w bliżej nieokreślonej prowincjonalnej miejscowości ktoś zgładził dyrektora tartaku, a ciało porzucił w dole z wapnem. W ten sposób od razu możemy podejrzewać, że denat nie jest tym o kim myślimy. Tak samo, jak nie każdy wie, że Dominik Damian widniejący na okładce książeczki to Adam Bahdaj właśnie.
Bowiem wiedza nie jest nam dana z tekstu wprost. Musimy ją czerpać skądinąd albo też odpowiednia informacja jest nam suflowana przy końcu. I to niestety unik pisarza. Tym razem autor postanowił dać maksimum treści w minumum objętości. I tak na ledwie 112 stronach „Portretu” sporo się dzieje. Wprowadzono kilkanaście postaci i dość bałaganiarskim ściegiem poprowadzono nitki powiązań między nimi. A wszystko przecież zaczęło się tak niewiennie, od nadużyć w PZGSie w Świebodzinie w 1949. Potem trzeba było zwiewać do Ełku, a potem to już ten trup w dole w wapnem.
Śledztwo prowadzi kapitan Brzoza (i jest to nazwisko symboliczne, jak na zbrodnię w tartaku przystało), posiłkujący się sierżantem Stasinem. Autor stara się mylić tropy. Najpierw wspomina się o jakimś strzale w nocy, ale w efekcie okazuje się, że jako narzędzie zbrodni posłużył „ciężki, masywny przycisk z brązu” służący zapewne do przytrzymywania na biurku faktur za sprzedane kubiki drewna. Choć to tylko moje skromne przypuszczenie.
Milicjanci pozostają w tle wydarzeń. Dzięki retrospekcji dowiadujemy się co nieco o Wali, Darmoszu, Kalecie, Lasaku, Jawieniu, Sumali i kilku innych osobach związanych z tartakiem. Wieść niesie, że dochodziło w placówce do nadużyć, opylania drewna na lewo. To mogło rodzić niesnaski i być argumentem do zbrodni. Do fabuły dorzucono także kilka subwątków damsko-męskich. Kobiety pragną tu mężczyzn niczym kanie dżdżu i gotowe są na wiele upokorzeń byle tylko trwać u boku odpowiedniego kandydata. Cała książka sprawia dość dziwne wrażenie. Wygląda tak, jakby autor musiał ją machnąć z marszu i z wielu spraw dopełniających zrezygnował albo że po napisaniu całości o połowę powieść skrócił, patrosząc co się dało. W efekcie uzyskujemy ekstrakt nurtu zbrodni w małym miasteczku, śladu prowadzącego w przeszłość i kryminału plebejskiego. Można to zilustrować następującymi cytatami: „- Bajer na Grójec”, „Ty, bracie eksportową, sardynki, kabanosy, a kolega komiśniaka i grochówkę” oraz „Ty bracie „Kameralne”, „Bristole”, dziewczynki…te rzeczy, a kolega w kiblu suchy branzel, co?” (str. 107). Wszystko to fragmenty kluczowej dla powieści rozmowy. Nawiasem mówiąc kabanosy nadal są w powszechnym użytku, a nawet stanowią nie tylko zakąskę z górnej półki, ale również drobną przegryzkę. Kabanosy spotykam na stole u Klubowicza Duńskiego, Kociołka czy Szwedowskiego. Ba, czasem na swoim własnym.
Bahdaj, niezależnie od tego o czym pisze, pozostaje czuły na piękno przyrody i umiejętnie podkręca urok chwili. To stawia go trzy klasy wyżej od standardowych milicyjnych wyrobników. Zatrzymajmy się przy przykładowych passuach, które mnie urzekły: „Drzewa stały w swych zielonych habitach jak zakonnicy. Pachniało żywicą. Gdzieś w młodziku gruchnął dziki gołąb” (str. 47). A teraz „urok chwili”: „Cofnęła się gwałtownie, odwróciła się i biegiem ruszyła przed siebie. W czarnym tunelu widać było jaśniejszą plamę jej sukni. Coraz mniejszą, coraz mniejszą, aż zupełnie zginęła”. (str. 65). Tak, tu wyziera klasa Bahdaja, choć oczywiście „Portret z paragrafem”, to poczynając od tytułu, raczej poboczne i trzaśnięte na chybcika dziełko kryminalne. Raczej dla pasjonatów autora.