- Autor: Marianowicz Antoni
- Tytuł: Igranie z ogniem
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: seria z Jamnikiem
- Rok wydania: 1964
- Nakład: 30290
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Nieżywa aktorka i zabójczy wartburg
Dwie ikony kultury popularnej królują w powieści Antoniego Marianowicza „Igranie z ogniem” (1964). Pierwsza to oczywiście piękna kobieta-autorka. W latach 60. mogła to być Kalina Jędrusik, Beata Tyszkiewicz i Maria Wachowiak. Dla mnie jednak byłaby to zdecydowanie Teresa Szmigielówna, pamiętna zawiadowczyni z „Drogi na zachód” (1960) oraz kochanka Janczaka z „Jutro Meksyk” (1965). Drugą ikona jest krążownik szos marki Wartburg.
Zbrodnia zostaje popełniona w środowisku aktorsko-recenzenckim, tuż po premierze „Szkoły żon”. Ofiarą jest aktorka Grażyna Gorecka, w której to sztuce brylowała. Grażyna Gorecka, znana z tego że okręcała sobie kolejnych mężczyzn wokół małego palca. Utwór zaczyna się jednak od retrospekcji. Oto w areszcie siedzi pierwszoosobowy narrator powieści, jeden absztyfikantów fatalnej Grażyny, oskarżony o morderstwo za pomocą noża do przecinania papieru.. Nie ma chyba wokół tej kobiety mężczyzny, który nie starałby się o jej względy. Cały szwadron aktorów, reżyserów i recenzentów zabiega o swoje pięć minut. Tak więc ta chmara mężczyzn to potencjalni podejrzani. Nasz recenzent (nie ujawniamy tu jego nazwiska ani imienia, gdyż jest przecież jednym z wielu) wydaje się podejrzany najbardziej, gdyż był feralnego wieczoru u Grażyny. Stał się zresztą wówczas igraszką w jej zabawie. Oto bowiem Grażyna Gorecka umówiła się jednocześnie z dwoma mężczyznami, po to by w sposób hurtowy się z nimi pożegnać.
Cóż to była za kobieta? Bo że zła kobieta to była, to już wiemy. Ano przede wszystkim „należała do pokolenia programowo pozbawionego uczuć” (str. 6). Była w swoim żywiole, gdy odrzucany przez nią kolejny mężczyzna (nie wyłączając narratora) kajał się i łkał. Nic dziwnego, że w takim wypadku motywem zbrodni mogły być urażone uczucia wszystkich mężczyzn, którzy „zaznali jadu jej miłości” (str. 12)
W zasadzie „Igranie z ogniem” nie jest kryminałem milicyjnym (ani krzty milicyjnego śledztwa, ani kropli milicjanta, jest za to rozprawa sądowa), jest ujętym w powieściową formę rodzajem Kobry. Gotowa sztuka teatralna. Tylko jedna scena wymagałaby pleneru. Ta z udziałem Wartburga. Tu dochodzimy do drugiej ikony popkultury z lat 60. czyli pojazdu niesłusznie uznawanego za wehikuł klasy średniej („O ile wiem układ biegów w Wartburgu umożliwia taką pomyłkę. Wsteczny bieg włącza się bardzo podobnie do drugiego”, str. 88), szczyt ówczesnych marzeń Polaka o dobrych zarobkach. Wartburg występuje tu jako narzędzie kolejnej, niedoszłej zbrodni (jak być przejechanym to tylko przez Wartburga, jeżeli oczywiście nie ma szansy być przejechanym przez mercedesa). O ważności rekwizytu-Warburga świadczy wykorzystanie go na okładce. To była słuszna decyzja Mariana Stachurskiego (warto by jego pracom poświęcić kiedyś obszerny materiał), autora niezliczonych okładek do powieści milicyjnych w tym większości do serii „Ewa wzywa 07…”
Jak się bowiem możemy domyślać narrator-recenzent podejmuje własne śledztwo i dlatego morderca usiłuje go wykończyć za pomocą Wartburga. Tu od razu wyjaśnię, że niczego nie zdradzam, bo sama sekwencja jest oczywiście na końcu powieści.
Na osłodę utraconej bezpowrotnie Grażyny los zsyła recenzentowi Wandę, też aktorkę, która pomaga w śledztwie i nie tylko: „Leżałem jak basza na tapczanie, przyglądając się dziewczynie, która weszła w moje życie tak niedawno i niespodziewanie (…) Krzątała się po pokoju i usługiwała mi z taka swobodą, jak gdyby czyniła to od niepamiętnych czasów i z takim oddaniem, jakby przyszła na świat, ażeby mi usługiwać” str. 74). Bohater zawsze umie się odnaleźć i żyć w myśl zasady: kobiety przychodzą i odchodzą ale nigdy ich nie brakuje. To o trudnej sztuce zachowania dystansu między romantycznymi uniesieniami, a pragmatyzmem.
Siłę fabuły ostała nieco teatralna koturnowość powieści. Przewaga monologu wewnętrznego nad akcją spycha nieco „Igranie z ogniem” na pozycje statyczno-psychologiczne, co może nieco drażnić. Autor wyraźnie zdaje sobie z tego sprawę więc upycha w kilku miejscach zwroty akcji i jest jak w dobrej sztuce. Skoro na okładce widzimy Wartburga, to wiemy że w końcówce ktoś będzie chciał tym Wartburgiem kogoś przejechać. Podobnie do strzelby wiszącej na ścianie w pierwszym akcie, który musi w trzecim wystrzelić. A zatem każdy rekwizyt ma swoją funkcję w dobrze skrojonej sztuce.
Morderstwo w środowisku teatralno-recenzenckim spotykamy później w „Głupim kawale” Andrzeja Szypulskiego (Ewa nr 25), tak więc powstaje odrębny mały nurt w polskim kryminale.
Antoni Marianowicz był przed wszystkim satyrykiem (około 20 tomów wierszy), autorem szopek, librett, wierszy dla dzieci i niezliczonych adaptacji scenicznych, a także tłumaczem. „Igranie z ogniem” to jedyny kryminał autora, powstały zapewne na boku głównej twórczości. Znać lekkie pióro. Polecam.