Edigey Jerzy – Zbrodnia w południe 49/2008

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Zbrodnia w południe
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: seria z Kluczykiem
  • Rok wydania: 1970
  • Nakład: 50257
  • Recenzent: Ewa Helleńska

LINK Recenzja Anny Raczyckiej – brak
LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

GDZIE   MILICJA  NIE  MOŻE,  TAM  BABĘ  POŚLE

Mamy lata sześćdziesiąte XX wieku.  W kawiarni szczecińskiego zamku w każdą niedzielę spotyka się grupa młodych ludzi.  Kiedyś byli uczniami tej samej klasy jednego z liceów, potem rozpierzchli się po różnych uczelniach i wydziałach, ale przyjaźń z lat szkolnych przetrwała. Kawiarniane spotkania stały się okazją do plotek, opowiadania o swoich sukcesach i porażkach, można tu było przedstawić swoich chłopaków czy dziewczyny, opowiedzieć o wynikach egzaminów lub innych sprawach. Personel kawiarni lubił te niedzielne spotkania młodych ludzi. Wprawdzie goście ci nie pozostawiali w lokalu dużych sum pieniędzy, ale ich młodzieńczy optymizm i beztroska udzielały się kelnerkom.  Było wesoło.

Pewnej niedzieli Hanka Wróblewska, studentka czwartego roku medycyny, przyszła z niezwykłą wiadomością.  Poprzedniego dnia w kamienicy przy ul. Buczka,  w której mieszka wraz z matką, dokonano morderstwa. Sąsiadami Hanki są państwo Legatowie: on – pracownik szczecińskiej stoczni „Wulkan”, ona – nauczycielka, są rodzicami trójki dzieci.  Od czasu do czasu odwiedzała tych ludzi pani Rosińska, matka pani Legatowej, mieszkanka pobliskiego Goleniowa.  To właśnie ona została zamordowana w mieszkaniu swej córki.  Oczywiście sprawą zajęła się milicja, ale znalezienie mordercy wydawało się od początku niemożliwe.  Wiadomo było, że do mieszkania dostał się włamywacz, którego najprawdopodobniej starsza pani złapała na. gorącym uczynku. Mieszkanie splądrowano, zginęły pieniądze przechowywane w domu.  Kto był włamywaczem?  Niestety, pan Legat na prawo i lewo opowiadał o sprzedaży samochodu i zamiarze kupna nowego, mnóstwo ludzi wiedziało też, gdzie są pieniądze.

Młodzi przyjaciele Hanki wysłuchali opowieści koleżanki i jednomyślnie zadecydowali, że Hanka powinna pomóc milicji.  Dziewczyna jeszcze w czasach szkolnych wykazała talent detektywistyczny i pomogła schwytać złodzieja grasującego w szkolnej szatni.  Poza tym Hanka dobrze zna mieszkańców kamienicy, a ludzie więcej powiedzą zaprzyjaźnionej sąsiadce niż obcemu milicjantowi.  Przyszła lekarka uległa namowom kolegów i zgłosiła się na milicję, gdzie skierowano ją do prowadzącego śledztwo porucznika Widerskiego.

„Hanka zauważyła, że jest wzrostu więcej niż średniego.  Ciemne włosy rozdzielał przedziałkiem z lewej strony á la Kennedy.  Hance nie podobał się taki sposób uczesania mężczyzny, wolała włosy gładko zarzucone do góry.  Porucznik miał jasnoniebieskie oczy, cienki, prosty nos.  Usta nieco zagryzał, o czym najlepiej świadczyły dwie bruzdy w kącikach ust. Mimo listopada, twarz zachowała jeszcze letnią opaleniznę.  Był szczupły i robił wrażenie silnego, wysportowanego mężczyzny.”

Nadzieja szczecińskiej Milicji Obywatelskiej też przygląda się uważnie wchodzącej do jego pokoju dziewczynie.  No nie, pięknością to ona nie jest, ale…

„Największą ozdobą jej twarzy były oczy.  Nie niebieskie i nie zielone, tylko jak gdyby w odcieniu fioletu.  W oczach tych coraz zapalały się błyski.
Ubrana była dość skromnie, ale z gustem.  Spod rozpiętego płaszczyka widać było jasny sweterek, doskonale harmonizujący ze spódniczką w szkocką kratę.  Porucznikowi najbardziej  jednak podobało się, że dziewczyna nie ma „zrobionych” oczu.  Nie uznawał tego rodzaju makijażu  w godzinach przedpołudniowych.  Teraz z przyjemnością stwierdził, że interesantka ma jedynie nieco przyciemnione rzęsy i brwi, a usta pociągnięte jasną pomadką.”

Hanka od razu wyczuwa niechęć porucznika.  Nie będzie mu głupia baba wtrącać się do śledztwa, bo jest babą i już.  Zgadza się jednak na pomoc ze strony dziewczyny, a niech tam…   „Zbrodnia w południe” to kryminał, w którym prowadzący śledztwo oficer okazuje się  fajtłapą, który bez babskiej pomocy nie dałby sobie rady.  Hanka co prawda dwukrotnie pada ofiarą zamachu na swoje życie, pan porucznik złości się okropnie, ale w końcu musi przyznać, że gdyby nie pewne spostrzeżenia dziewczyny, nie udałoby się schwytać mordercy. Podobny problem znajdziemy w „Alfabetycznym mordercy” tego samego autora, ale tam kobieta, która pomogła rozwiązać sprawę, była oficerem milicji. Tu natomiast mamy do czynienia z amatorką, a więc porażka milicji wydaje się poważniejsza. Pan porucznik nie zwrócił uwagi na pewne szczegóły, które dla kobiety były oczywiste. Jak wynika z powieści, współpraca organów ścigania z ludnością cywilną nie jest frazesem i może przynieść pozytywne rezultaty. Moim zdaniem, dla dzisiejszego czytelnika zaletą książki jest jednak co innego. Akcja toczy się wśród zwykłych ludzi i powieść utrwaliła pewne realia minionej epoki, o których często nie wiemy lub nie pamiętamy.  A oto niektóre z nich.

MOTORYZACJA W POLSCE.  Na kilka dni przed tragicznymi wydarzeniami inżynier Józef Legat sprzedał swego wartburga za przeszło osiemdziesiąt tysięcy złotych, co było w owych czasach kwotą dość sporą.  Wartburg jest dziś już legendą i z całą pewnością samochody tej marki (produkowane w NRD) nie były szczytowym osiągnięciem socjalistycznego przemysłu. Akcja powieści toczy się przed erą polskich fiatów i wartburgi były na polskich drogach dość często spotykane. No i mamy jakieś pojęcie o cenach samochodów w tamtych czasach.

BANKOWOŚĆ I FINANSE.  Pieniądze uzyskane ze sprzedaży wartburga pan inżynier ukrył w domu w jednej z książek. „Tradycyjny męski schowek.  Panie uważają, że ich skarby najbezpieczniejsze są w szafie, na półce pod bielizną.  Toteż doświadczeni złodzieje szukają gotówki i biżuterii tylko w tych dwóch miejscach – w książkach i pod bielizną. Rzadko kiedy spotyka ich zawód.  Inżynier Legat miał właśnie kupić nowe auto.  Uważał więc, ze na kilka dni nie warto powierzać pieniędzy PKO.  Teraz nie stanowiło to problemu.  Pieniądze zniknęły razem z mordercą.”   Dzisiaj pan Legat skorzystałby zapewne z pożyczki lub kredytu, jakie oferują nam liczne banki, albo ulokował pieniądze na najlepszej lokacie (patrz liczne reklamy).

ZBIÓRKI  MAKULATURY, SKUP BUTELEK  I  SYTUACJA NA RYNKU WARZYWNO-OWOCOWYM.   Zbiórkami makulatury nękano głównie młodzież szkolną i uczniowie, którzy nie przynieśli w danym terminie co najmniej kilograma zbędnego papieru, byli narażeni na obniżenie oceny ze sprawowania.  W powieści pojawiają się dwie nastolatki, które proszą – między innymi mieszkańców feralnej kamienicy na ulicy Buczka – o makulaturę, butelki lub skórkę pomarańczową. Jak się później okazało, dziewczęta porzucały pod drzwiami otrzymaną makulaturę – nie zanosiły starych papierów ani do szkoły, ani do zbiornicy surowców wtórnych; w ich szkole nie było wówczas żadnej zbiórki.
„- Bo to ciężkie – wyjaśniała Irka – i trzeba daleko nosić, aż do składnicy.  Płacą tylko złotówkę za kilogram.  Nie opłaca się.  Za butelki dają po złotówce w każdym sklepie.  A za skórki pan cukiernik płacił aż po trzydzieści złotych za kilogram i jeszcze poczęstował ciastkiem. Ale ludzie mało dają skórek.  Najłatwiej dostać makulaturę.  Kiedy nie było butelek, to czasem dźwigałyśmy i papiery.  Ale rzadko.
– To dlaczego prosiłyście o makulaturę? – dopytywała się milicjantka.
– Bo jak się nie mówi, że zbieramy dla szkoły makulaturę, to ani butelek, ani skórek ludzie nie chcą dawać.  Dlatego trzeba zawsze zaczynać od papieru – wyjaśniał mały psycholog.”
Nie tylko mały psycholog, ale i mały ekonomista. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że pomarańcze w tamtej epoce stanowiły rarytas i w sklepach państwowych pojawiały się na ogół tylko  w okresie przedświątecznym.  Często były to pomarańcze kubańskie, których skórka nie nadawała się do niczego.

MODA.  Bohaterowie powieści to przede wszystkim ludzie przeciętnie sytuowani, żadni tam bogacze.  Na tym tle wyróżnia się niejaki Andrzej Banaszkiewicz, były chłopak Hanki, który niedawno ukończył politechnikę i właśnie rozpoczął pracę na Śląsku.  W dniu morderstwa Andrzej był widziany koło kamienicy na ulicy Buczka, postanowiono więc przesłuchać młodego człowieka, syna kierownika tartaku w pobliżu Koszalina.
„Ubrany był z wyszukaną elegancją.  Czarny płaszcz z jakiejś zagranicznej tkaniny, na podszewce w kratę.  Garnitur ciemny, doskonale uszyty według ostatnich kanonów mody włoskiej.  Krawat jasnopopielaty, przy nylonowej koszuli, w dyskretny pasek.  Skarpetki stonowane z krawatem.  Buty na pewno również kupione w komisie.”  No to wiemy już, jak w tamtych czasach wyglądał prawdziwie elegancki facet.  Reszta bohaterów prezentuje się znacznie bardziej skromnie. Jak mniemam, nylonowa koszula młodziana to koszula non iron, która była przed laty szczytem mody.  O dziwo, brak w tej książce płaszczy ortalionowych, które cieszyły się w Polsce wielkim powodzeniem w tej samej epoce.

MAKARON  CZTEROJAJECZNY.  Zdarzał się również makaron dwujajeczny.  Do dnia dzisiejszego nie ustalono jednoznacznie, na ile kilogramów mąki przypadały owe cztery jajka.  Niektórzy twierdzili, że w grę wchodziły wręcz tony mąki, a nie jakieś skromne kilogramy. Dzisiaj w sklepach kupujemy makaron, nie wiedząc ile jajek przypadało na kilogram, to jest, chciałam powiedzieć, na tonę mąki. Ale w momencie pisania książki nikt nie przewidział, że makaron pewnej firmy będzie reklamować pewna gwiazda filmowa, która w czasach pisania książki była u szczytu sławy…

Gwoli ścisłości muszę poinformować, że Hanka i pan porucznik wojowali ze sobą tylko podczas śledztwa.  Po jego zakończeniu przyszła lekarka pojawiła się w kawiarni zamkowej w towarzystwie wpatrzonego w nią jak w obraz oficera.  No tak, jak się ma fioletowe oczy ze złotymi błyskami, można zawojować każdego faceta.  Nawet milicjanta.