Chmielewska Joanna – Upiorny legat 12/2008

  • Autor: Chmielewska Joanna
  • Tytuł: Upiorny legat
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: seria z Jamnikiem
  • Rok wydania: 1977
  • Recenzent: Anna Lewandowska

 okładka z 2003 roku

Nieszczelne rolmopsy, czyli wielki przemyt

Wszystkie nowe książki Joanny Chmielewskiej kupuję niemal w dniu wydania, natychmiast czytam, po czym sięgam po jej stare utwory, żeby sobie przypomnieć jak to kiedyś pięknie pisała. Po przeczytaniu jej najnowszej produkcji pt. „Rzeź bezkręgowców” sięgnęłam po „Upiorny legat”, żeby zmienić klimat.


Akcja powieści zaczyna się od wielkiego zamieszania, w którym początkowo trudno się połapać, ale w miarę czytania rozjaśnia się: ktoś w biały dzień napada ludzi z warszawskiego światka przestępczego, głównie zamożnych cinkciarzy. Napadający wyczekują na moment finalizowania interesów, czyli przekazywania gotówki, w przebraniu dopadają uczestników transakcji, wyrywają im dobra z rąk, po czym przepadają w labiryncie warszawskich ulic i podwórek. Stosują też inną metodę: podczas nieobecności właścicieli plądrują ich domy, unosząc ze sobą co cenniejsze dobra – przede wszystkim pieniądze i drogocenności. W przedziwny sposób potrafią otworzyć najbardziej nawet skomplikowane zamki nie pozostawiając żadnych śladów, co budzi tym większy niepokój i nieufność do najbliższego otoczenia. Pozostają bezkarni, bo pokrzywdzeni nie potrafią ich odnaleźć, a nie proszą o pomoc milicji, gdyż dobra, których ich pozbawiono, nie pochodziły z legalnych źródeł.
Główna bohaterka, Joanna Chmielewska, dowiaduje się o tym wszystkim niejako pośrednio, bo napady jej nie dotyczą. Nie usiłuje też dowiadywać się więcej, bo jest okropnie zajęta: pisze właśnie książkę science-fiction i ugania się za naukowcami, by zdobyć potrzebne informacje. W dodatku obiecała swojej duńskiej przyjaciółce, Alicji, że wyśle jej większą ilość domowej produkcji rolmopsów. Przygotowała przysmak, włożyła do puszki, starannie zapakowała i nadała na poczcie. Niestety, wieczko było nieszczelne, a paczka rzucona przez pocztowców byle jak i sos z rolmopsów zaczął wciekać, rozsiewając wokół upojną woń śledzików z cebulką i niszcząc zawartość sąsiednich paczek. W ten oto sposób wyszła na jaw afera: w kilku przesyłkach znaleziono spore ilości banknotów dolarowych. Oczywiście nie muszę dodawać, że były to przesyłki do obcych krajów, a wysyłanie zagranicę waluty amerykańskiej w owych czasach było zwykłym przemytem (nie wiem, jak to jest teraz).
Dalej jest jeszcze ciekawiej: znalezione przez główną bohaterkę zwłoki faceta, tajemnicze koperty wypchane pieniędzmi nadsyłane do Banku PKO, przedziwne opowieści znoszone do domu przez przyjaciół i własne dzieci – w końcu pani Joanna nie wytrzymuje i zaczyna się interesować tajemniczymi sprawami. Oczywiście nie muszę mówić, że dowiaduje się więcej niż jej ukochana milicja, bo prywatnym osobom ludzie zwierzają się chętniej.
Książeczka jest zabawna i naprawdę wciąga. Film „Skradziona kolekcja”, który powstał na jej podstawie (reżyserował Jan Batory), jest znacznie mniej interesujący. Reżyser i współscenarzysta wywalił z utworu to co najciekawsze i najśmieszniejsze, pozostawiając tylko dwie panienki, co prawda śliczne (Starostecka i Dziarska), ale przemawiające takimi głosikami, że ciarki po grzbiecie przechodzą. Ale pani Chmielewska raczej nie miała szczęścia do filmu – ten sam Jan Batory sfilmował kiedyś „Klin” i powstał z tego utwór wprawdzie znakomity, ale mający z książką tylko jeden punkt styczny: telefon. W przypadku „Upiornego legatu” i „Skradzionej kolekcji” rozbieżności są jeszcze większe i można je traktować jako dwa odrębne utwory.
A swoją drogą szkoda, że nie ma już wśród nas Jana Batorego. Ciekawe, czy podjąłby się sfilmowania najnowszych produkcji Joanny Chmielewskiej i co by mu z tego wyszło.