Żukowski Jerzy – Porachunek z cieniem – Pierwsza seta 99

  • Autor: Żukowski Jerzy
  • Tytuł: Porachunek z cieniem
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Prekursorska
  • Rok wydania: 1956
  • Nakład: 20000
  • Recenzent: Anna Lewandowska
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

Wielki podryw

Wszyscy doskonale wiemy, że nasz Prezes jest z wykształcenia psychologiem, a więc meandry ludzkiego umysłu nie mają przed nim tajemnic i doskonale wie, jak nakłonić kobietę, żeby… napisała recenzję. Wystarczy jej po prostu podetknąć dobrą książkę, a palce same polecą do klawiatury.


Właśnie ostatnio uraczył mnie taką lekturą, że bez chwili wahania siadłam do pisania recenzji. Otóż mianowicie podrzucił mi tomik opowiadań Jerzego Żukowskiego pt. „Porachunek z cieniem”. Nie jest to może w ścisłym tego słowa znaczeniu kryminał, tylko lekka sensacja nieco trącąca myszką, ale zawiera elementy, które nas, członków Klubu MOrd, najbardziej interesują.
Przede wszystkim osadzona jest w realiach lat pięćdziesiątych. Opisy wnętrz, ubiorów, sposobu mówienia i zachowania bohaterów wyraźnie wskazują epokę, w której książka powstała. W dodatku jeden z bohaterów kupuje papierosy „Wczasowe” – nawet ja znam je tylko z literatury! Poza tym jest w książce kilku szpiegów, są sabotażyści i milicjanci (nawet dość inteligentni).
Nie mam zamiaru streszczać wszystkich opowiadań – zachęcam do samodzielnego przeczytania – ale chciałabym poświęcić trochę uwagi opowiadaniu tytułowemu.
Otóż głównym bohaterem, a zarazem narratorem tego opowiadania jest księgowy, zgorzkniały stary kawaler. Swoją drogą ciekawe, dlaczego w literaturze tamtego okresu księgowi przedstawiani byli właśnie jako zgorzkniali starzy kawalerowie. W ciągu wielu lat pracy zawodowej poznałam co najmniej kilkunastu księgowych (w tym kilku głównych), żaden z nich nie był kawalerem, a zgorzkniałych było tylko kilku. A główny księgowy, z którym mam do czynienia obecnie, to rozkoszny chłopczyk koło sześćdziesiątki, życzliwie nastawiony do całego świata i noszący pieszczotliwe przezwisko „Szwagier”. Wcale nie pasuje do stereotypu.
Ale wróćmy do naszego księgowego. Pędzi on życie raczej samotne, nie ma żadnej rodziny ani przyjaciół, po pracy wraca do pustego mieszkania i raczej nie uskarża się na nadmiar rozrywek. I oto pewnego dnia dostaje list. Zdumiony otwiera kopertę i znajduje w niej bilet do kina. Długo zastanawia się, komu chciało się stać w kilometrowej kolejce po bilet, żeby zrobić mu głupi kawał, aż w końcu postanawia iść do kina i sprawdzić, kto zajmie sąsiednie miejsce. I tu scenka rodzajowa oddająca realia epoki: „Film podobał mi się bardzo. Urwano mi co prawda guzik od palta, kiedy przepychałem się przez tłum tarasujący drogę do wejścia, ale nie żałuję”. Tak, tak, moi drodzy, sam bilet w owych czasach nie wystarczał, potrzebna jeszcze była krzepa, żeby dobrnąć do miejsca, na które opiewał.
Miejsce obok zajęła kobieta: „elegancka, mocno uperfumowana kobieta. Niebrzydka. Nawet dosyć ładna”. Nasz księgowy zdaje sobie sprawę z niedostatków własnej urody, szybko więc wybija sobie z głowy przypuszczenie, że to ona mogła mu przysłać bilet.
Kiedy jednak kilka dni później dostaje następny bilet, a w sali kinowej miejsce obok niego zajmuje ta sama kobieta, zaczyna się niepokoić. Podejrzewa, że ktoś celowo chce go wywabić z mieszkania, żeby go ograbić. Tylko z czego? – podpowiada rozsądek.
Kilka dni później znowu dostaje bilet – tym razem do teatru. Ku jego zdumieniu znajoma z kina pojawia się na scenie w krótkim epizodzie. Postanawia ją śledzić po przedstawieniu. Śledztwo wieńczy sukces – zawiera znajomość z intrygującą kobietą i – co było do przewidzenia – zakochuje się po uszy. Ona też jest nim zainteresowana, uczucie zaczyna rozkwitać, spotykają się oczywiście w kawiarni, bo w owych czasach było nie do pomyślenia, żeby młoda kobieta składała wizytę samotnie mieszkającemu mężczyźnie (i vice versa, oczywiście), ale po pewnym czasie naszego księgowego znowu zaczyna gnębić niepokój. Otóż jest przekonany, że pod jego nieobecność ktoś bywa w jego mieszkaniu. W pedantycznie czystej kawalerce znajduje ewidentne ślady czyjejś nieproszonej obecności: jakąś grudkę ziemi na podłodze, dziwnego kształtu kluczyk, nie pasujący do żadnego z zamków w mieszkaniu, który ktoś wrzucił do wnętrza starego dzbana, aż wreszcie spostrzega „delikatną, rowkowatą linię na świeżo wyprasowanej serwecie” – widomy znak, że ktoś siedział przy stole i pisał! Oburzająco swobodnie poczyna sobie ten włamywacz! Nasz księgowy postanawia zdemaskować przestępcę – przed kolejnym wyjściem z domu pod serwetę podkłada kalkę, pod nią kartkę i po powrocie ma dowód w ręku: włamywacz znowu pisał! I to pisał szyfrem! Czyli jest to po prostu szpieg!
Koniec streszczenia. Dalej przeczytajcie sami. Książeczka jest naprawdę urocza, zabawna, a poza tym niesie ze sobą przesłanie dla panów: jeżeli już poderwiecie jakąś dziewczynę, to lepiej zabierzcie ją od razu do własnego mieszkania, a nie włóczcie się z nią po kawiarniach. Bo w czasie, kiedy będziecie popijać kawę i zajadać ciasteczka, w waszym mieszkaniu może grasować SZPIEG!