- Autor: Kodym Wiesław
- Tytuł: Czarci Jar
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 60324
- Recenzent: Michał Lorek
- Broń tej serii: Druga seta
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Mężczyzna przewieszony przez sedes
Uwaga! Na teren naszego kraju znowu przeniknęli obcy agenci. Tym razem w powieści Wiesława Kodyma „Czarci Jar”. Ale spokojnie, przecież mamy porucznika Frąckiego oraz kapitana Korpicza.
Akcja kryminału zawiązuje się w momencie zabójstwa niejakiego Szymona Romina w barze „mordowni” na Placu Trzech Krzyży, gdzie chwilę przed śmiercią zamordowany spożył golonkę pod „połówkę”. Jednak znacznie bardziej śmiertelny od tłustej potrawy i alkoholu dla serca Romina okazał się pocisk wystrzelony do niego przez dawnego znajomego Ankego w ubikacji na zapleczu. Zwłoki jako pierwsza odkryła sprzątaczka („Mężczyzna leżał przewieszony przez sedes. Myślałam, że mu niedobrze. Ale patrzę, krew na podłodze”). Na karty powieści natychmiast wkracza wezwana przez kierownika lokalu milicja. W toku śledztwa okazje się, że ofiara w przeszłości zamieszana była w nadużycia w leśniczówce, tytułowym „Czarcim Jarze”. Przy okazji jednak wyszła wówczas sprawa przyjaciela Romina, inżyniera Ankowskiego, który uciekł na zachód i miał powiązania z obcym wywiadem. Śledztwo przejmuje powołana do walki ze szpiegostwem służba, a wszystkie ślady prowadzą do leśniczówki…
Ponad połowa akcji książki rozgrywać się będzie w „Czarcim Jarze”, gdzie toczyć się będą losy głównych bohaterów: wysłanych tam służbowo w charakterze turystów Korpicza i Frąckiego, amerykanki Marii Grabetzkiej oraz w końcu na miejsce przybyłego szpiega. Ofiarna zazwyczaj służba pracowników milicji okazuje się w powieści Kodyma istną sielanką. Kapitan spaceruje po okolicy, flirtuje z Marią, pije jarzębiak oraz gra w karty… Akcja momentami zamiera. Dodatkowym utrapieniem jest ubogi styl autora, na który składa się brak interesujących opisów miejsc, brak indywidualizacji bohaterów, a także drętwo napisane dialogi. Jest to moim zdaniem największa wada recenzowanego „labiryntu”. Jednakże pod koniec kryminału Kodym stara się wynagrodzić czytelnikowi wcześniejsze niezbyt udane rozdziały. Nie ma sensu zdradzać finału „Czarciego Jaru”, w każdym bądź razie warto zaznaczyć dość precedensową sytuację jak na inne tego typu powieści: jednemu ze szpiegów udaje się uciec, co prawda nie wykonując zadania, ale zawsze jest to pewnego rodzaju wyjątek. Taki obrót sprawy pozostawia w pracownikach kontrwywiadu pewien niedosyt, ale jak twierdzi pułkownik Stawski – „… nie możemy odnosić samych sukcesów”. Poza tym fabuła, a zwłaszcza postępowanie przeciwnika, pozostawia wiele wątpliwości. Od samego początku popełnia on dziecinne wręcz błędy. Nie wiadomo dlaczego decyduje się pozostawić przy swojej ofierze fałszywy paszport, w dodatku na wyjątkowo podejrzane nazwisko, co od razu naprowadza na jego trop milicję i służbę bezpieczeństwa. Ba, nie wiadomo dlaczego w ogóle morduje on Romina i to jeszcze w tak ryzykownym miejscu jak knajpa pełna ludzi. Co prawda powodem mogła być odmowa współpracy, ale w jakim celu, skoro Anke sam bez problemu mógł wydostać ukryte w leśniczówce mikrofilmy. Jeżeli natomiast szpieg posługuje się już fałszywymi dokumentami, to z nazwiskami tak łudząco podobnym do swojego, że od razu jest on demaskowany.
Z kolei tło akcji, czyli przełom lat 60. i 70., nie jest zbyt bogate. Warto jedynie wspomnieć o trudnościach podróży pociągiem do Gdyni w sezonie urlopowym, kiedy to bilety trzeba było rezerwować dużo wcześniej, a jedną gwarancją uzyskania miejsca w wagonie sypialnym była znajomość z konduktorem lub „znaczące sięganie do wewnętrznej kieszeni marynarki”. Ciekawa wydała mi się też scena poruszającej troski sekretarki pułkownika względem swojego szefa („A teraz proszę już zjeść te kanapki. Przyniosłam też herbatę. – widząc szefa w znakomitym humorze, mogła sobie pozwolić na taką inicjatywę. Rzadko zdarzało się, by w takich przypadkach miał jej za złe owo matkowanie”). Innych wartych wymienienia cytatów niestety w książce Kodyma brak.
Na 146. stronie zostaje w końcu ujęty szpieg i zarazem morderca Romina, a pracownicy kontrwywiadu mogą z ulgą odetchnąć, że mikrofilmy zawierające listę współpracowników i bliżej niezidentyfikowane plany jakiś konstrukcji wojskowych nie wypłynęły za granicę. Wreszcie z ulgą mogą odetchnąć też sami czytelnicy, albowiem niestety lektura „Czarciego Jaru”, nawet pomimo próby zbudowania zaskakującego zakończenia, do zbyt wciągających nie należała.