- Autor: Falkowska Wanda
- Tytuł: I kłamstwo zabija
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1973
- Nakład: 80275
- Recenzent: Arkadiusz Błaszczuk
- Broń tej serii: Druga seta
Miłość jest ślepa
Dość długo zbierałem się do napisania mojej pierwszej recenzji (Prezes świadkiem), ale szukałem pozycji z odniesieniami do mojego rodzinnego Lublina. Kiedy już coś znalazłem – skradziony transport bułgarskich pomidorów, który nie trafił na wygłodzony lubelski rynek, w „Strzałach w schronisku” – okazało się, że ta recenzja już została napisana.
Zabrałem się więc za dziełko Wandy Falkowskiej pod niepokojącym tytułem „I kłamstwo zabija”.
Rzecz dzieje się w środowisku artystycznym Warszawy i dotyczy morderstwa znanej piosenkarki, czy raczej wokalistki, niejakiej Pauli Piano. Artystka Piano po krótkiej acz owocnej karierze osiągnęła szczyty popularności. Doszło do tego, że sam minister zaprosił ją na obiad. Ale to nie koniec. Została wytypowana do wyjazdu na festiwal do Los Angeles! Jak żyję, nie słyszałem o takim festiwalu, a nasze „gwiazdy”, nawet jak wyjeżdżały do USA, to grały do kotleta lub w małych salkach polonijnych. Ale to pewnie zawiść przeze mnie przemawia, zresztą uczucie to nie było obce całej warszawskiej bohemie.
Sprawa była oczywiście sensacyjna, mocno nagłośniona w prasie. Niełatwym zadaniem schwytania mordercy został obarczony porucznik Olski, a to ze względu na swoje ciągoty intelektualne. Nawet na tle elity, jaką stanowiła milicja, wyróżniał się swoimi zainteresowaniami. Należała do nich muzyka poważna oraz lektura książek historycznych i pamiętników, broń Boże kryminałów! Jego pomocnikiem w tej sprawie został sierżant Boczek. Ciekawe, że w tego typu powieściach oficerowie mają eleganckie, prawie arystokratyczne nazwiska (jak Olski czy jego szef, major Bartecki), natomiast korpus podoficerski rekrutuje się zapewne z plebsu – stąd swojski Boczek.
Inni bohaterowie powieści także mają niepospolite nazwiska – porzucony amant denatki, aktor scen warszawskich, nazywa się Florian Murkowski, dziennikarz – Misza Bujnowicz, a koleżanki z teatru Beata Kalska i Iga Amur (!?). O zgrozo, okazuje się, że Paula Piano w rzeczywistości nazywała się Pelagia Kuć i pochodziła z zapadłej wioski pod Myślenicami. Była to więc kariera na miarę co najmniej gwiazd dzisiejszego Idola i nic dziwnego, że wzbudzała zawiść.
Z właściwą sobie bystrością milicjanci stwierdzili, że przestępstwa musiał dokonać mężczyzna. Świadczył o tym rodzaj śmierci – strzał z rewolweru, śmiałość poczynań oraz celność strzału (nie słyszeli jeszcze o Renacie Mauer). Wśród podejrzanych był aktor Murkowski, niejaki Krochmalski, który chwalił się po kawiarniach znajomością z Piano oraz tajemniczy Mr. Black. Ten ostatni należy do wyższych sfer dyplomatycznych i wbrew pozorom nie jest personifikacją śmierci. Jest z pochodzenia Polakiem (ojciec nazywał się Czarnecki), a z zamiłowania playboyem.
Przy okazji – ulubione wątki gastronomiczne w powieści praktycznie nie występują. Wyjątkiem jest gospodyni pana Blacka, nomen omen Wątróbska (znów ten warszawski plebs), która jest biegła w sztuce przyrządzania pasztetu z zająca.
Nie będę zdradzał zakończenia, powiem tylko, że pomysł na zawiązanie intrygi wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobny. Zakochany mężczyzna może jest ślepy, ale nie do tego stopnia, żeby pomylić swoją kochankę z inną.
Podsumowując, fabuła jest dosyć naiwna i niewciągająca, natomiast warsztatowo Falkowska jest bez zarzutu, toteż powieść można przeczytać bez większych oporów.