Edigey Jerzy – Śmierć czeka przed oknem – Druga seta 21

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Śmierć czeka przed oknem
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1973
  • Nakład: 60000
  • Recenzent: Aleksandra Fedyna
  • Broń tej serii: Druga seta

LINK Recenzja Adama Sykuły
LINK Recenzja Wiesława Kota

NIE ma to jak NIEWAROWNY

O wielu twórcach powieści milicyjnej można powiedzieć, że upodobali sobie pewien jednorodny styl: czasem jest to środowisko, w którym zwykle umiejscawiają akcję, innym razem podobny typ bohatera czy rodzaj zbrodni. Nie można tego powiedzieć o Jerzym Ediğey’u. Krąg, po którym poruszał się budując swe powieści, jest zaiste imponujący.

W odróżnieniu od „Najgorszy jest poniedziałek” jego „Śmierć czeka przed oknem” jest dość smętna. To prawdziwa powieść milicyjna dla dorosłych.

Już sam tytuł przygotowuje nas do lektury ponurego pierwszego rozdziału: „Od samego domu trumnę nieśli koledzy i przyjaciele zmarłego. A także ci spośród mieszkańców Podleśnej, którzy znali starszego sierżanta MO Władysława Kwaskowiaka.”  Opis małych dzieci idących za trumną rozwiewa wszelkie wątpliwości – sierżant nie zmarł śmiercią naturalną. Autor po kilku rozdzierających zdaniach wstępu i zbudowaniu atmosfery żałoby (był listopad, a „ciężkie ołowiane chmury nabrzmiałe deszczem czy może nawet śniegiem, sunęły nisko po niebie”) wyjaśnia, że powodem nagłego zejścia Kwaskowiaka nie był  także wypadek. Starszy sierżant padł ofiarą morderstwa.

I byłoby fatalnie, smutno i źle, gdyby nie pojawił się ON – nie rzucający się w oczy, określany zrazu jako „nieznajomy”, czyli major Bronisław Niewarowny.

Major to milicjant starej daty, trochę nieprzystosowany do otaczającej go rzeczywistości: „Kiedy Bronisława Niewarownego, prosto z partyzantki, w 1945 roku skierowano do powstającej właśnie w Radomsku placówki milicji, (…) nikt wtedy nie słyszał o promieniach infraczerwonych(…) oraz „mądrych” maszynach i aparatach Zakładu Kryminalistyki. Własna intuicja, spostrzegawczość, a przede wszystkim odwaga, dochodząca nieraz do brawury, musiała wystarczyć za wszystko.”  Bywa też nieco nerwowy i przewrażliwiony na swoim punkcie. Oddelegowany do Podleśnej ze stolicy żali się przełożonemu: „– Już się do niczego nie nadaję. „Major Niepotrzebny”, jak mnie w tym gmachu nazywają(…) – Macie mnie dosyć nawet i w tej statystyce. Dziękuję, że chociaż widzicie mnie na stanowisku kaprala w Podleśnej, a nie na przykład jako nocnego stróża w którymś z domów wczasowych. Choćby w „Mazurskim Dworku” pod Ełkiem.”

I taki właśnie jest bohater „Śmierci…”. Nic dodać, nic ująć.

Trzeba przyznać, że Ediğey z wielką pieczołowitością podchodzi do tworzenia postaci głównego bohatera. Zresztą nie tylko w tej powieści. Jego „ludzie” mają przeszłość, zdecydowane cechy charakteru i bogate wnętrze (wiemy, że bogate, bo znamy myśli i refleksje postaci na różne, niekoniecznie ze śledztwem związane tematy). Ponadto nie są pozbawieni wad. I to, jak na ironię, jest ich największą zaletą. Sprawia bowiem, że są prawdziwi.

Niewarowny został tak skonstruowany, żeby był zdolny działać w pojedynkę. Detektyw-indywidualista. Tylko taki człowiek mógł stawić czoła nie byle jakiemu przeciwnikowi, bo gangowi narkotykowemu. (Tematyka utworu, jak widać, uniwersalna i ciągle aktualna. I kaliber przestępstwa też już nie ten, co w „Najgorszy jest…”)

Zauważyłam też pewną ciekawostkę związaną z nazwiskami postaci w „Śmierć czeka…”. Kilka z nich zaczyna się na NIE-: główny bohater to NIEwarowny, znacząca postać kobieca nosi nazwisko NIElisecka, mamy też kaprala NIErobisa. I może nie jest tego specjalnie dużo, ale w innej powieści tegoż autora („Najgorszy jest poniedziałek”) moją uwagę przykuł niejaki pułkownik NIEmiroch. Czyżby słabość Ediğey’a do takich nazwisk była nieprzypadkowa? Może lektura jego innych dzieł przyniesie odpowiedź na to pytanie.

Ale przyznam, że będę czytała nie tylko dlatego, żeby znaleźć kolejnego NIEwiadomokogo. Raczej z ciekawości, jakąż drogą poprowadzi przestępców i ich pogromców ten, którego powieści, kompletnie „zaczytane”, są podpisywane na każdej niemal stronie przez innego właściciela. (No, przynajmniej te egzemplarze, które czytałam!)