- Autor: Azderball R., Frister R.
- Tytuł: Naszyjnik kapitana Holicza
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1957
- Nakład:
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
- Broń tej serii: Druga seta
Lekkie kolumnady gmachu KC i płaszcz z jasnobeżowego flauszu
Na samym początku serii z kluczykiem ukazały się dwie książki kryminalne zawierające po pięć opowiadań. Jedna to omawiany tutaj „Naszyjnik kapitana Holicza” Azderballa i Fristera, druga zaś to „Tajemniczy przyjaciel” Korczaka. To ciekawy ewenement serii.
Spółka Azderball i Frister znana jest tylko z tego jednego dzieła. Natomiast sam Azderball pojawi się jeszcze raz, mniej więcj rok później jako autor dłuższego opowiadania „Oczy alchemika” w serii Złota Podkowa.
Holicza poznajemy na samym początku pierwszego opowiadania „Skrzypce Stradivariusa” i to w niecodziennych okolicznościach: ”Holicz pogrążony był w lekturze fascynującego artykułu o międzynarodowym kongresie kosmonautów”. Zaraz potem dzielny kapitan musiał zająć się sprawą kradzieży cennych skrzypiec, które zniknęły z jednego z domów przy ul. Ząbkowskiej. Znalazł jednak niebawem czas na to, by po południu rozsiąść się z fotelu i dokończyć lekturę artykułu o podróżach międzyplanetarnych
W tym samym czasie jego podwładny, chorąży Dawski (imię nie pada), prowadził śledztwo incognito: ”Nikt w tym eleganckim młodym człowieku, ubranym w ciuchowy garnitur i błękitną muszkę, nie poznał oficera milicji.” No tak, jak ten strój zmienia. To jednak jeszcze nic. Najbardziej dziwacznie ubrani są przedstawiciele świata dziennikarskiego, a szczególnie jeden z nich: „młody przystojny mężczyzna w berecie, jasnej koszuli z panory” (co to takiego – może któraś Klubowiczka wie?).
To jeszcze nie wszystko, jeden z bohaterów odziany był w płaszcz z jasnobeżowego flauszu i welwetowe spodnie. Jugosłowiańskie sandały i stylonowe skarpety dopełniały reszty. Tak wyglądał podejrzany o morderstwo pracownik rubryki kryminalnej „Kuriera Porannego”. Dawski powątpiewa, czy to on może być mordercą aktorki (opowiadanie „Gorzkie migdały”): „– W Warszawie jest ponad tysiąc dziennikarzy. – Ale zabójca tylko jeden – odpowiada Holicz.
Jest jeszcze opowiadanie „Pieniądz jest okrągły” – o przemycie dolarów, zegarków, brylantów oraz złotówek. Strasznie męczące z uwagi na nagromadzenie nazwisk, adresów i powiązań między dziesiątkami postaci wspomnianych tylko jednym zdaniem. Wygląda jak sprawozdanie urzędowe. Przypuszczam, że słabsze teksty pisał Azderball, a lepsze Frister, albo odwrotnie i to widać. „Dwa panowie L.” (zbieżność tytułu z filmem „Dwaj panowie N” przypadkowa – przyp. red.). To ciekawy tekst o kasiarzach, zawierający elementy ironicznej mitologii tego fachu, mającego długie przedwojenne tradycje. Tu właśnie Holicz popisuje się rozstrzygnięciem zagadki z przed wojny (wytarty motyw z bliźniakami, skądinąd ciekawie potraktowany w „Człowieku z lustra” Armanda).
Ciekawostką w zbiorze jest opowiadania beztrupowe, raczej rzadkość. Zaglądając zaś do opowiadania „Tajemnica czerwonego ołówka” możemy dowiedzieć się, dlaczego magazynier PGR Józef Wanagiel zamieszkały w Gromadzie Kędzielno przestał już kogokolwiek naciągać na wódkę, tylko sam zaczął stawiać.
Wszystkie jednak intrygi opowiadań są drugorzędne wobec tła polityczno-obyczajowego opowiadań, cyzelowanych stylistycznie zdań oraz osobowości kapitana Stefana Holicza. Jest to oficer bez reszty oddany pracy. Zawsze wybiera zadanie nad spędzenie miłych chwil z małżonką. Znajduje jeszcze czas na lekturę artykułów o kosmonautyce. To wyraźne pęknięcie w nieskazitelnej osobowości milicjanta: „Czarny ebonitowy aparat stał na biurku jak namacalny wyrzut sumienia. Żona czekała z kolacją”. Jak się domyślamy nie w głowie była kolacja Holiczowi. Biedaczka musiała częściej znosić takie sytuacje. Już byli w drodze na film „Śmiali ludzie” (szczytowe osiągniecie kinematografii radzieckiej o tematyce batalistycznej, z licznym udziałem osłów oraz koni – tu zasięgnąłem informacji u mojego Taty, który w roku 1953 był kierownikiem kina w Leśnej Podlaskiej i ów wiekopomny obraz puszczał), kiedy Holicza coś tknęło. Postanowił zadzwonić do komendy i po chwili zostawił żonę samą. Jak jednak powszechnie wiadomo, żony milicjantów to dzielne kobiety rozumiejące trud służby. Na całe szczęście żona dostąpiła wreszcie przyjemności wspólnego pobytu w kinie. Tą radosna nowiną kończy się jedno z opowiadań. Nie wiemy tylko, czy w dalszym ciągu chodzi o „Śmiałych ludzi”.
Holicz z ogromną niechęcią oddaje się niektórym zadaniom służbowym, ale cóż, jak trzeba to trzeba: „Podczas swoich nocnych eskapad tańczył z niezliczoną ilością kobiet i przepijał do wielu mężczyzn, gdy tylko istniało źdźbło podejrzenia, że mogą mieć coś wspólnego z interesującą go sprawą.” Już bylibyśmy oburzeni trwonieniem na mocne trunki publicznego grosza pod pozorem mordęgi, gdyby nie uspokajające zdanie narratora: „To, co dla przeciętnego mieszkańca Krakowa stanowiło rozrywkę, dla niego było ciężką i żmudną pracą”. Służbowo dzielnie je i pije, ale nie zapomina także o kolegach po fachu: „W teczce miał kilka kromek chleba z masłem, rozłożył to wszystko przed nimi i zachęcał do jedzenia”.
W zbiorku można także odnaleźć pewne tło polityczne oddające, może bezwiednie, atmosferę końca lat 50-tych. Oto rzadki w powieści milicyjnej rzut oka na architekturę: „Kamienica oznaczona tabliczka Nowy Świat 2 przypomina duży szary ul, wiecznie ruchliwy i brzęczący. Zbudowana przed pierwszą wojną światową, typowy okaz brzydoty i secesji, szpeci narożnik placu Trzech Krzyży, zasłania lekkie kolumnady gmachu KC”. Fragment ten pojawia się nie bez kozery, gdyż Holicz jest miłośnikiem architektury: „Miał wrodzoną zdolność przyjmowania z plastyki i architektury piękna ukrytego często w jakimś niepozornym załomie (jak np. gmach KC – przyp. red.), wykuszu czy kawałku sgraffita”.
Widoczny jest także dystans bohaterów do korespondencji zza niewłaściwej granicy: „nie lubię otrzymywać korespondencji z zagranicy – mruknął posępnie Dawski”.
Niezmiernie ważne cechy dobrego milicjanta to, poza już wspominanymi, punktualność i wytrwałość. Ich nosicielem jest chorąży Dawski. Narrator ujmuje owe przymioty w krótkich, acz niezwykle celnych zdaniach: „Chorąży Dawski był punktualny jak śmierć” oraz „Było piętnaście minut po ósmej, gdy Burda wyszedł na ulicę. Siedemnaście po ósmej ruszył zanim chorąży Dawski i szedł już za nim bez przerwy przez dwa lata”.
Intrygująca jest zawsze dokładność podawanego czasu. Tu trzeba stwierdzić, że milicjanci nie posługiwali się jeszcze radzieckim czy NRD-owskim wyrobem zegarmistrzowskim. W użyciu były Doxy i Tissoty. Chwała zegarków typu Ruhla czy Poljot przyszła później. Sam miałem Poljota i kiedyś po tym właśnie szczególe rozpoznał mnie rodak w autobusie Londyn-Stafford, zanim jeszcze zdążyliśmy wymienić pierwsze zdanie. Był rok 1991. Jechałem na wakacyjny zbiór truskawek.