Niziurski Edmund – Jutro klasówka 49/2024

  • Autor: Niziurski Edmund
  • Tytuł: Jutro klasówka
  • Wydawnictwo: Śląsk
  • Rok wydania: 1966
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Pszczoły w rękach szaleńców, czyli satyra na peerelowską spółdzielczość

Wydana w roku 1966 książka „Jutro klasówka” to czwarty w kolejności zbiór opowiadań Edmunda Niziurskiego przeznaczonych dla młodzieży. Wcześniej wydane były: „Dzwonnik od świętego Floriana” (1955), „Lizus” (1956) i „Nikodem, czyli tajemnica gabinetu” (1964). Pozycja zawiera trzy opowiadania: tytułowe (z cyklu o Niekłaju), „Afera w „Złotym Plastrze”” oraz „Wyspa Strachowica”. Od 1970 roku kolejne wydania tej antologii zostały wzbogacone o dwa inne opowiadania, ale o tym w następnej mojej recenzji. Książka liczy 220 stron, a ja zajmę się recenzją tylko tego opowiadania, które zawiera wątek kryminalny, czyli „Afery …”.

Akcja toczy się w fikcyjnej osadzie Zgórze koło fikcyjnego Niekłaja (Niekłaj dla Zgórza był tym samym co prawdziwa Warszawa dla prawdziwego … Błonia), w pierwszej połowie lat 60.

W szkole podstawowej w Zgórzu działało kilka uczniowskich spółdzielni – oficjalnych (dziewczęca Spółdzielnia Zaopatrzenia „Rarytas”, czyli sklepik uczniowski, a także pięć chłopięcych – uczniowie z klas V, VI i VII – spółdzielni techniczno-usługowych, z których najpopularniejszą była Spółdzielnia (majstrów i elektryków) ”Sprawność”) oraz nieoficjalnych („Spółdzielnia Literatów”, która preparowała wypracowania, „Ściągaczka” produkująca kilka typów ściąg, „Bractwo Szepczących” oferujące usługi w zakresie podpowiadania ustnego i „Samopomoc Endostów” prowadząca wszechstronne czynności zabezpieczające przed dwójami – oczywiście wszystko to za drobną odpłatą) Te ostatnie spółdzielnie przechodziły z reguły dramatyczne koleje losu, borykając się z trudnościami, pozbawione pomocy, bezwzględnie tępione przez gogów, nie rozumiejących idei koleżeńskiej pomocy, a także zarzucane licznymi reklamacjami od „klientów”.

Uczniowie VI klasy postanowili założyć Spółdzielnię Pszczelarzy „Złoty Plaster”. Bodźcem do tego było uświadomienie sobie, że dzięki pracy przy pszczołach będzie można zwalniać się z zajęć, usprawiedliwiać spóźnienia, a nawet czasami nie odrabiać lekcji. Trzeba przyznać, że argumenty te były mocne. Warunkiem przystąpienia do spółdzielni była „miodoodporność”, czyli, że ręce, a raczej usta spółdzielców nie mogły „lepić się” do miodu. Jedynie Stefan (narrator) – członek-współzałożyciel, a potem jeden z zarządu spółdzielni – uczciwie oświadczył, że jest „miodonieodporny” i będzie z plastrów podjadać.

Hodowanie pszczół to nie była jednak taka prosta sprawa. Od pewnego czasu, w trzy konkretne dni tygodnia, o tej samej porze, pszczoły regularnie burzyły się i kąsały uczniów szkoły, co oczywiście nie przysporzyło spółdzielni sympatyków. Co więcej, przejęci tym faktem szóstoklasiści zaczęli masowo występować ze „Złotego Plastra”. Dwóch zaś spółdzielców zostało karnie usuniętych za nieuprawnione wykorzystywanie sprzętu bartnickiego do wali z niekłajskimi „Piratami” wśród których był też sławny – z „Awantury w Niekłaju” – Susuł. Na placu spółdzielczego boju pozostali: Stefan, Bury, Ślęczyk i Banaś, czyli zarząd. Dołączył do nich piątoklasista – Grzesiek Wielgus, detektyw-amator, który chciał rozwiązać zagadkę agresji pszczelego roju. Dostał on status Nowego, czyli członka bez prawa głosu. Miało tak być do czasu, gdy do spółdzielni przystąpi ktoś nowszy od niego. A że chłopak był nie w ciemię bity, wkrótce przyprowadził najnowszego kandydata – pewnego wypłosza z IV klasy, o nazwisku Ciałko.

Z uwagi na w dalszym ciągu agresywną postawę pszczół, dyrektor postanowił zlikwidować Spółdzielnię Pszczelarską. Na prośbę chłopców, dał im jednak trzy dni na wyjaśnienie przyczyn nadaktywnego żądlenia uczniów, gdyż do tej pory nie wiadomo było, co jest tego powodem. A przecież gdy nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o … miód.

Do wykrycia złodzieja pszczelarze zastosowali sprawdzoną metodę stosowaną przez WOP. Wykarczowali trawę dookoła ula i zagrabili dokładnie ziemię tak jak wopiści na pasie granicznym. Teraz już trzeba było tylko czekać na ślady butów i na tej podstawie zidentyfikować sprawcę. Wyniki śledztwa okazały się bardzo zaskakujące i zasmucające …

Opowiadanie te to Nizurski powyżej jego – i tak wysokiej – średniej. Napięcie w nim wzrasta wraz z kolejną przewróconą stroną. Gdy wydaje się, że już wszystko jasne, autor wyciąga (i to nie raz) asa z rękawa i … szukamy sprawcy dalej. Choć tym razem nie ma w książce mega-śmiesznych imion i nazwisk, to jednak śmiechu jest co niemiara, biorącego się przede wszystkim z nieokiełznanej uczniowskiej pomysłowości oraz niepowtarzalnych dialogów. Niziurski bez żadnej żenady rozprawił się z modną wówczas w Polsce ideą spółdzielczości, aż dziw bierze, że przepuściła to cenzura. Może dlatego, że autor zastosował podwójny kamuflaż. Po przeczytaniu jego opowiadania stwierdziłem też, że był on chyba świeżo po lekturze książki Agathy Christie – „Zabójstwo Rogera Acroyda”…