Śmiech, irytacja, nostalgia – peerelowskie kryminały widziane po latach
W jednym z opublikowanych na początku lat 60. tekstów poświęconych kryminałom, krytyk zauważa: „Dla widza przeciętnie zrównoważonego psychicznie i moralnie (…) zarówno lektura powieści kryminalnych, jak oglądanie filmów kryminalnych jest przede wszystkim źródłem rozrywki. Jest to rozrywka połączona z emocjonującymi przeżyciami, niekiedy z przyjemnością intelektualną, nader często – z pożądanymi społecznie sugestiami wychowawczymi”[1]. Nieskromnie stwierdzę, że mieszczę się w powyższych normach, stąd oglądanie filmów kryminalnych winno być dla mnie źródłem emocjonującej rozrywki. I tak jest, z zastrzeżeniem, że w przypadku odbioru filmów, o których chcę mówić, górę biorą emocje rzadko towarzyszące temu gatunkowi. To, że nie jestem szczególnie zainteresowana przebiegiem akcji, nie odczuwam napięcia czy strachu, w głównej mierze spowodowane jest faktem, iż oglądam specyficzną, rodzimą odmianę filmu kryminalnego, określaną przeze mnie mianem peerelowskiego kryminału (tu uwaga metodologiczna: termin „peerelowski kryminał” potraktowałam dosyć szeroko, przyjmując jako kryterium – poza czasem powstania utworu – intrygę kryminalną, co pozwala do tej grupy zaliczyć oprócz tzw. filmu milicyjnego także komedie kryminalne i filmy nawiązujące do innych gatunków, np. kina wojennego).