Poprzęcki Witold – Ja Ciebie kocham więcej niż ty mnie – Trzecia seta 80

  • Autor: Poprzęcki Witold
  • Tytuł: Ja Ciebie kocham więcej niż ty mnie
  • Wydawnictwo: Express Poznański
  • Seria: druk pomiędzy 17 listopada 1947 a 6 kwietnia 1948 r. łącznie 129 odcinków.
  • Rok wydania: 1947
  • Recenzent: Tomasz Kornaś
  • Broń tej serii: Trzecia seta

MILICJANCI – LUDZIE INNEGO POKROJU

Witold Poprzęcki znany jest przede wszystkim jako autor poradników zielarskich, niesłychanie popularnych zwłaszcza w latach 80-tych minionego wieku. Drukowane były wówczas w wielkich – liczonych w dziesiątkach tysięcy – nakładach.

Okazało się jednak, że ów specjalista od ziół jest autorem kilkunastu powieści obecnie zupełnie nieznanych. O autorze nigdzie nie udało mi się znaleźć żadnej wzmianki – poza jednym jedynym wyjątkiem. Otóż w roku 1966 wydawnictwo PAX opublikowało jego książkę pt. „Cena mądrości” (powieść biblijna) i na „skrzydełkach” obwoluty zamieszczono następujące informacje o autorze: „Witold Poprzęcki, dziennikarz, przyrodnik i powieściopisarz, urodził się 2 marca 1909 roku w Piotrkowie (…) Jego pierwsze artykuły ukazują się w 1930 roku. W latach 1936 – 38 jest także pilotem sportowym, po wybuchu wojny walczy w obronie Warszawy, dostaje się do niewoli niemieckiej, przez 3 lata przebywa w oddziałach partyzanckich za Bugiem. Jeszcze przed wybuchem wojny ukazały się dwie jego książki – powieści sensacyjno – kryminalne „Miasto zatraconych dusz” i „Krwawe ślady” oraz szesnaście powieści drukowanych w odcinkach”.
Podejrzewam, że owych szesnaście powieści drukowanych w odcinkach to są raczej wszystkie powieści Poprzęckiego – wraz z tymi drukowanymi już po wojnie. W notce nie wspomniano w ogóle o powojennej twórczości Poprzęckiego, a po wojnie też pisał. W latach 1947-48 „Express Poznański” drukował w odcinkach jego powieść pt. „Ja ciebie kocham więcej niż ty mnie” i tym tytułem chciałbym się zająć.
Nie jest to oczywiście klasyczny kryminał milicyjny, ale do jaskółek gatunku można tę powieść zaliczyć. Powieść jest marna w sensie literackim; jest natomiast ciekawym świadectwem epoki. Miałem wrażenie, że autor albo nie do końca wiedział co chce napisać, albo pisał z dnia na dzień nie bardzo pamiętając co stworzył wcześniej. Możliwe też jest, że sytuacja polityczna kraju i wzmagający się bolszewicki zamordyzm sprawiały, że autor rozpoczął książkę jako sensacyjną, a skończył jak klasycznego produkcyjniaka.
Bo popatrzmy – powieść w pierwszych odcinkach jest dynamiczna, szybka, wiele się dzieje. Głównym bohaterem pierwszych kilkudziesięciu odcinków jest Stefan Sulima, polski wynalazca który opracował – tak po prostu – sposób zamiany pośledniejszych pierwiastków (jak choćby ołowiu) w złoto. I jak to bywało w takich sytuacjach – wraże wywiady próbowały wynalazek przejąć bądź zniszczyć. Czarnym charakterem i sługusem wrogich sił był Edward Harland, który udawał przyjaciela Sulimy. Nie do końca jest jasne kim był ten gość bo najpierw autor przedstawił go jako wysłannika „pewnego poważnego koncernu bankowego” a parę odcinków dalej pracował on już dla „obcego wywiadu”. Tak w ogóle to okazał się być w czasie wojny zastępcą radomskiego Gestapo. W tych fragmentach powieści jednak – zaznaczmy to raz jeszcze – akcja jest szybka: Harland próbuje ukraść dokumentację wynalazku, przeszkadza mu w tym dziewczyna Sulimy, sam Sulima wyjeżdża do Paryża gdzie wplątuje się w romans z byłą agentką hitlerowską, piękną Hiszpanką Mercedes. Romans – dodajmy – niezupełnie platoniczny, gdyż takie wspomnienia i westchnienia miewał Sulima przywołując w myślach swą kochankę : „przed oczyma jego rysuje się przepyszne ciało namiętnej, gorącej jak płomień Hiszpanki, której przez całą noc nie wypuścił z objęć”.
Potem akcja staje się ślamazarna, powieść w zasadzie jest w sporych fragmentach melodramatem. Oto poróżnieni Sulima i jego dziewczyna Alina przeżywają udręki i tęsknoty, każde z nich na swój sposób. Alina wyjeżdża do stryja na wieś i tam pomaga mu leczyć ludzi ziołami, zaś Sulima z tęsknoty za Aliną wdaje się w kolejny gorący romans z panną Janką tym razem. I tutaj w powieści pojawiają się powoli wątki słuszne klasowo. Alina na zapadłej wsi – w Dębnikach Małych – oprócz pomocy stryjowi zajmuje się też pracą społeczną. W zbudowanym właśnie domu kultury organizuje przedszkole dla wiejskich dzieci. Podczas kilkutygodniowej eskapady („na furze wymoszczonej słomą wyruszyła w świat”) poświęconej zbieraniu rzadkich ziół dla stryja poznała słusznego klasowo kawalera Jasia Paprockiego, który potem miał stać się głównym bohaterem powieści.
Z owym Jasiem przeżywała Alina inne emocje niż degenerat (bo takim w istocie się być okazał) Sulima z panną Janką czy z hiszpańską Mercedes. Żadnych tam szaleństw cielesnych, żadnych tam eskapad po knajpach. Alina i Jaś prowadzili się „obrzydliwie porządnie” (to nie cytat, to uroczy zwrot autorstwa pani Heleny Sekuły). Nawet jak poszli do teatru w Warszawie to z przyzwoitką i na właściwą sztukę. Była to – jak pisał Poprzęcki „poważna sztuka, poruszająca w sposób nieprzeciętny poważne zagadnienia społeczne, zmuszała do dyskusji”.
W tej części powieści autorowi kompletnie brakło konceptu. Ratował się ciągłymi zbiegami okoliczności, doprowadzał je wręcz do absurdu – jak choćby w następującej sytuacji: oto Alina która rozdzielona była przez kilka tygodni ze swoimi absztyfikantem przyjechała do Warszawy. W mieście zauważyła plakat z informacją, że organizowane są uczelniane zawody pływackie – z nudów trochę poszła na nie. Tam – cóż za zaskoczenie ! – akurat startował jej Jaś. To, że wygrał to jasne. Potem młodzi poszli sobie pogruchać do cukierni. Traf  (a raczej Poprzęcki) chciał, że chwilę później akurat do tej samej (w Warszawie !) cukierni na małą czarną wpadł poprzedni adorator Aliny, producent złota Stefan Sulima. Takich zbiegów okoliczności jest mnóstwo…
Ostatnia część powieści to już koszmar absolutny – głównym bohaterem stał się Jasio który (po ślubie z Aliną) pracował jako kontroler i nadzorca upaństwowionych przez ludową władzę majątków. Jeździł, sprawdzał, kontrolował i  – co gorsza – wygłaszał pogadanki w takim stylu: „cały kraj staje do wyścigu pracy, wszędzie współzawodnictwo w pracy święci prawdziwe triumfy (…) Większa wydajność pracy, a tym samym powiększenie zbiorów oraz zwyżka produkcji przyczynią się do podniesienia ogólnego dobrobytu, a tym samym i waszego”. Pracował chyba za friko bo autor stwierdził, iż „wynagrodzeniem dla niego były przemiany, jakie widział w zespołach robotniczych”. I właściwie tak nijako kończy się ta dziwaczna mocno powieść.
Z naszego MOrdowego punktu widzenia szczególnie istotne są jednak (nieliczne ale obecne) fragmenty traktującego o pracy polskich milicjantów obywatelskich. Oto jakimi słowy potraktował milicjant gestapowca Harlanda który próbował go przekupić: „milicjant polski nie bierze łapówek i to pod żadną postacią. A jeśli tego nie rozumiesz, to ci to udowodnię bardzo namacalnie. Ręczę, że trochę więcej ząbków aniżeli jeden będziesz zbierał”. Cóż – groźba była konkretna, ale i czasy rewolucyjne… Kiedy Poprzęcki publikował powieść socjalizm budowano błyskawicznie i w myśl nauk towarzysza Stalina w miarę tego socjalizmu postępów „walka klasowa zaostrzała się”. A skoro tak, to i jej metody musiały być bardziej zdecydowane. Nie dziwnego zatem, że i metody postępowania ludowych milicjantów  się radykalizowały. Kiedy szajka złodziei która uwięziła Paprockiego Jasia została przez ludową i obywatelską zarazem milicję rozpracowana i ujęta znowu doszło do próby przekupstwa. Jak milicjanci zareagowali tym razem ? W taki oto sposób: „odpowiedzią było pełne wzgardy spojrzenie. Oni [złodzieje – TK] jednak źle zrozumieli i ze zwiększoną gorliwością powtórzyli propozycję. Siarczysty policzek, wymierzony ręką krewkiego milicjanta, był najbardziej wymowną odpowiedzią. Wreszcie zrozumieli, że to ludzie innego pokroju, aniżeli oni, z którymi nie da się nic zrobić”. Mocne, nieprawdaż ? A Klubowiczowi który w jakiejkolwiek innej powieści z interesującego nas gatunku znajdzie fragment w którym ludowy milicjant bije przestępcę po buzi stawiam dobre piwo.