- Autor: Edigey Jerzy
- Tytuł: Sprawa Niteckiego
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Z jamnikiem
- Rok wydania: 1966
- Nakład: 30280
- Recenzent: Ewa Helleńska
- Broń tej serii: Trzecia seta
NIEZBITE DOWODY W SPRAWIE ZABITEJ ŻONY
Powieści kryminalnych napisano już mnóstwo, ale – jak mniemam – ogromna większość z nich opiera się na jednym schemacie.
Dokonano przestępstwa i pojawiają się ludzie, którzy mają przeprowadzić śledztwo zmierzające do schwytania przestępcy i udowodnienia mu winy. Zależnie od czasu i miejsca akcji mogą to być przedstawiciele milicji lub policji, prywatny detektyw lub detektyw amator. Oczywiście przestępca zostaje schwytany i wiadomo, że zostanie przykładnie ukarany. Sprawiedliwości staje się zadość, koniec kropka.
Powieść Jerzego Edigeya „Sprawa Niteckiego” wymyka się wszelkim schematom. Akcja tej powieści toczy się na początku lat sześćdziesiątych i rozpoczyna na sali sądowej. Wiadomo więc, że etap zbrodni i śledztwa mamy już za sobą. Przed sądem staje Stanisław Nitecki, inżynier oskarżony o zabicie żony. Forma morderstwa jest też nietypowa: żadna tam trucizna, rewolwer czy cios ciężkim narzędziem w głowę. Pani Maria Nitecka udała się z mężem na wycieczkę w Tatry i tam została zepchnięta w przepaść. Wszystko wyglądałoby na nieszczęśliwy wypadek.
Oskarżyciel nie dał jednak wiary, że był to wypadek. Powszechnie było wiadomo, że w stadle państwa Niteckich źle się działo od samego początku. Pan Nitecki ożenił się przed kilkunastu laty z nieco starszą od siebie i bardzo brzydką kobietą, uznawaną powszechnie za dziwaczkę. Maria miała jednak jedną zaletę: była bardzo bogata. Odziedziczyła bowiem po ojcu domy, wiele cennych przedmiotów i pieniądze, sama prowadziła dobrze prosperującą firmę. Jej małżonek zdradzał żonę, nie kryjąc się nawet ze swymi rozlicznymi romansami. Korzystał też z zasobów finansowych pani Marii, żyjąc ponad stan. Pozbycie się żony czyniło go jedynym spadkobiercą fortuny, motyw morderstwa był więc wyraźny. Trudno było też uwierzyć w wypadek Marii w Tatrach – była ona znana jako znakomita taterniczka, mająca na swym koncie ogromne sukcesy. Znała Tatry bardzo dobrze. Opis zdarzenia przedstawiony przez wdowca budził pewne wątpliwości i to wszystko sprawiło, że Nitecki został oskarżony o zabójstwo.
Obrony oskarżonego podjął się Jan Murasz – wybitny i doświadczony adwokat, znany z tego, że nie podjąłby się obrony człowieka, o którego niewinności nie byłby przekonany. Mecenas z łatwością przekonał sąd, że nie ma niezbitych dowodów winy oskarżonego i inżynier został uniewinniony. Adwokat zbiera gratulacje, jego zdjęcia pojawiają się w prasie, ludzie są zachwyceni. Wydawałoby się, że można już skończyć opowieść o Niteckim i skierować mecenasa do innej sprawy. Ale nie! Murasz ma po raz pierwszy w życiu wątpliwości. Budzą się one pod wpływem zachowania niedawnego oskarżonego, a także pod wpływem rozmowy z przypadkowo spotkanym przewodnikiem tatrzańskim. Pan Jan zaczyna prowadzić śledztwo na własną rękę i przekonuje się, że tak naprawdę niewiele wiedział o człowieku, którego bronił. Nie zdradzę, jak się to wszystko skończyło.
Książka Edigeya nie jest więc typowym kryminałem milicyjnym. Opisane w niej śledztwo jest prowadzone nieoficjalnie przez obrońcę, który postępuje wbrew swojemu zawodowi – ma przecież bronić oskarżonego, a nie bawić się w detektywa. Ze względu na patriotyzm lokalny muszę tu odnotować fakt, iż fragment akcji książki toczy się w moim regionie – na Opolszczyźnie. Murasz odwiedza tu pewnego więźnia odbywającego karę w Strzelcach Opolskich. Rzeczywiście, jest w tej miejscowości więzienie dla osób odsiadujących duże wyroki. Znajduje się ono w centrum miasta, obok stacji kolejowej. Jego opis w książce jest zgodny z prawdą. Tylko dlaczego Edigey z uporem używa formy „pojechał do Strzelców Opolskich” czy „skierowano go do Strzelców Opolskich”, skoro Opolanie powszechnie mówią „do „Strzelec Opolskich”? Ale to już jest pytanie do profesora Miodka.