- Autor: Dębnicki Kazimierz
- Tytuł: To strach tylko, kochanie
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: seria Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1975
- Nakład: 100000
- Recenzent: Bartosz Brzózka
- Broń tej serii: Trzecia seta
TATAR RAZ NA TROPIE
Późny wieczór w dzielnicy willowej, inżynier Burecki, dyrektor wielkich zakładów, siedzi w swoim pokoju. Jego żona przygotowuje kolację. Słychać tylko stłumiony szum ulicy, na dworze nie drgnie nawet drzewo w upalnym powietrzu. Scenka dość sielankowa, dodatkowo autor raczy czytelnika ciekawym poglądem na stosunki małżeńskie:
„Zaraz po ślubie oboje zdecydowali sypiać oddzielnie, aby, jak uważali, nie dopuścić do spospolicenia uczuć i do przedwczesnego przyzwyczajenia się do siebie, co ich zdaniem oznaczałoby koniec miłości, koniec małżeństwa”.
Sielanka jednak szybko się kończy. Włamanie do willi, właściciel dostaje ataku serca i umiera na miejscu, natomiast włamywacz po ukradzeniu cennych ikon i monet ginie wkrótce potem. Początkowo sprawa wydaje się być dość jasna, pierwsza śmierć wygląda na przypadek, w przypadku drugiej są już podejrzani. Tylko dlaczego Burecki, człowiek znerwicowany i sercowy, wcześniej już miał lęki związane z włamaniami i bał się „jak przerażone zwierzę”?
Śledztwo prowadzą porucznik Mechmedowicz i dzielnicowy, sierżant Romanik. W powieści milicyjnej rzadko się zdarza, by głównym przedstawicielem aparatu bezpieczeństwa był człowiek o niepolskim imieniu i nazwisku – a u Dębnickiego jest to właśnie Osman Mechmedowicz.
„(…) szczupły, wysoki, o śniadej twarzy i palących, czarnych oczach był w istocie typowym przedstawicielem osiadłych od wieków w Polsce Tatarów”.
Egzotyczne pochodzenie porucznika miało swoje odzwierciedlenie w sposobie odnoszenia się do niego przez jego narzeczoną Monikę. Określenia w stylu: syn ordy, bisurman, bezbożne tatarskie towarzystwo, dzikus azjatycki, poganin, chan tatarski, były na porządku dziennym, a rzucane tonem żartobliwym świadczyły w gruncie rzeczy o wielkim przywiązaniu panny Moniki do porucznika.
Natomiast sierżant Romanik to klasyczny przykład milicjanta, lubującego się w kryminałach, co zazwyczaj jest wyśmiewane przez zwierzchników:
„(…) Romanik twierdzi, że nawet w najbardziej „lipnym” kryminale jest coś, co może pomóc policjantowi (czyli widać, że nie chodziło tutaj raczej o polskie kryminały z milicjantami) w jego pracy. Bowiem opis literacki jest według niego przeniesieniem na papier instynktów zbrodniczych, których jakieś cząsteczki tkwią w każdym z nas. Także w autorach. Oni wyładowują te instynkty w pisaniu, inni w dokonywaniu rzeczywistych zbrodni. (…) Tak więc im więcej zna się opisów literackich, tym łatwiej prowadzić rzeczywiste śledztwo”.
Mechmedowicz odnosi się sceptycznie do takiego hobby:
„Nic tak nie usypia błogo i ciepło, jak parę opisów podrzynania gardła, strzelania w czaszkę i tepe”;
jednakże zdaje sobie sprawę z istotnie zbawiennego wpływu kryminału na rozwój szarych komórek:
„Ja, proszę pani, wcale nie lekceważę literatury sensacyjnej (…) Odwrotnie, uważam, że w każdej powieści kryminalnej jest coś prawdziwego, co może nawet nam, fachowcom-kryminologom pomóc. Pomijając, rzecz prosta, wszelkie naiwności, uproszczenia, aczkolwiek w życiu także one się zdarzają. (…) Ale, wie pani, chciałbym kiedyś przeczytać taki kryminał, w którym autor zebrałby wszystkie znane już z całej tego rodzaju literatury wątki, powiązał je w logiczną całość i rozwiązał historię w sposób niebanalny. Takie połączenie Agathy Christie z Wallacem, Wallace’a z Edigeyem, Edigeya z Chestertonem, chociaż Chesterton to już nie zabawa, to filozofia, dla której fabuła sensacji jest tylko pretekstem. Ale na przykład Chandler, Chaney, Jackson…”
W tym zestawieniu cieszy obecność Edigeya, trochę smuci brak Kłodzińskiej, ale mnie głównie dziwi ostatnie nazwisko – nie za bardzo kojarzę pisarza kryminałów Jacksona.
Mechmedowicz znajduje klucz do rozwiązania całej sprawy właśnie w kryminale – „Krzyk w nocy”. Autor nie jest podany, i tutaj zagadka dla czytelnika, czy chodzi tu o Lucille Fletcher (Jamnik z 1970 r.) czy też może Emilię Cassę-Kasicką (Ewa też z 1970 r.), a może o kogoś jeszcze innego?
Dla Mechmedowicza punktem wyjścia do zrozumienia tego, co się stało, było dojście do motywów zbrodni. Czy jest to, banalny według niego, motyw miłości, zazdrości, wielkich pieniędzy i spadków, bandytyzmu – co cechuje literaturę zagraniczną, czy też jest to motyw ambicji, żądza władzy? Co ciekawe, Mechmedowicz zauważa ubóstwo i przewidywalność w gamie motywów w polskich kryminałach:
„(…) a u nas przede wszystkim schematyczny motyw „złej” prywatnej inicjatywy, badylarza w połączeniu z imperialistycznym szpiegiem, utajonego przestępcy wojennego…”
Odniesień do literatury kryminalnej jest więcej, wspomina się m.in. Alexa oraz Francisa Durbridge, który używa sztampowych chwytów kryminalnych w swoich opowieściach, ogromnie lubianych przez naszą telewizję.
Początek był o sprawach damsko-męskich, więc i taki niech będzie koniec:
„Mężczyźni cenią sobie wprawdzie głupotę (u kobiet), ale w pewnych rozsądnych granicach. Chodzi im o to, żeby kobieta była na tyle głupia, by przeceniać ukochanego, ale nie na tyle, by doceniać siebie. Zaś bardzo głupie i bardzo mądre kobiety mają właśnie taką fatalną wadę”.