- Autor: Chmielewska Joanna
- Tytuł: Klin
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Jamnik
- Rok wydania: 1964
- Nakład: 20290
- Recenzent: Ewa Adamczewska
- Broń tej serii: Trzecia seta
TELEFON ZWANY POŻĄDANIEM
Telefon od samego początku jest wyjątkowo złośliwym urządzeniem. Nawet obecnie, choć tzw. podstęp techniczny dokonał w wynalazku pana Bella zadziwiającej rewolucji, telefon nie stracił tej cechy.
Albo nas nie chce w ogóle połączyć, albo łączy nas zamiast z ciocią Henią, ze sklepem ogrodniczym, itp. Oczywiście za PRL-u na odcinku telefonów było jeszcze gorzej. Jak wiadomo wtedy wszystko było w fatalnym stanie, technika też, a na dodatek o telefonii komórkowej nikt jeszcze wówczas nie słyszał. Osoba czekająca na ważną wiadomość siedzieć musiała w chałupie, jak uwiązana do aparatu, który, jasna sprawa, złośliwie milczał.
W takiej właśnie sytuacji poznajemy bohaterkę „Klina” Joannę. Biedaczka czeka z utęsknieniem na telefon od pana, w którym ulokowała swoje uczucia. Pan jest zamiejscowy, ale często bywa służbowo w Warszawie. Na początku znajomości, dzwonił natychmiast po przyjeździe i spotykał się z Joanną. Teraz, jak skądinąd wiadomo Joannie, jest w Warszawie od kilku dni, ale jakoś się nie odzywa. Widać uczucie do naszej bohaterki w nim przygasło, czego nie da się powiedzieć o emocjach targających jej duszą. W desperacji dzwoni do koleżanki prosząc by ta, pod byle pretekstem zatelefonowała do hotelu, gdzie zatrzymał się ów pan i sprawdziła, czy przebywa on w swoim pokoju. Koleżanka się wykręca i tu w rozmowę włącza się inny pan (za PRL-u takie trójkąty telefoniczne zdarzały się nagminnie) z deklaracją, że on zrealizuje to niecodzienne zlecenie Joanny. Po kilku minutach oddzwania (Joanna wcześniej podała mu swój numer) z informacją, że pan owszem przebywa w swoim pokoju i radą, by raczej wybiła go sobie z głowy, ponieważ sądząc z odgłosów, przebywa w nim nie sam, a w damskim towarzystwie. Sugeruje też, że najlepszy sposób na wybicie tego pana z głowy to metoda: klina klinem i proponuje siebie w charakterze owego klina. Joanna czuje się nieszczęśliwa i zdradzona, a pan oferujący się jako „klin” ma sympatyczny, ciepły głos, więc godzi się na spotkanie. Okazuje się, że pan ogólnie jest sympatyczny i przystojny, wykazuje przy tym wyraźne zainteresowanie Joanną, co znakomicie wpływa na jej samopoczucie. Jednak do idealnego „klina” mu daleko, spotkania wyznacza o dziwnych nocnych porach, wypada od niej nagle z obłędem w oczach, i to w połowie gry wstępnej, bo jak twierdzi przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym. Jest tak tajemniczy, że nie chce podać nawet swego imienia, obiecując tylko, że za miesiąc, kiedy zakończy pewną bardzo ważną sprawę, wyjaśni Joannie wszystko. Ta nie byłaby sobą, gdyby nie postanowiła sama odkryć, kim jest ten tajemniczy „klin”.
Jakby tego było mało do Joanny zaczęły się jakieś dziwne telefony. Różne osoby przekazywały jej dziwne, zaszyfrowane informacje o akcji „Szkorbut”. Na dodatek pan pierwszy, obiekt jej uczuć, porzucił ją definitywnie, oświadczając bez ogródek, że związał się z inną panią. Teraz w naszą bohaterkę, po prostu diabeł wstępuje. By oderwać myśli od nieszczęścia osobistego, rozpoczyna prywatne śledztwo w sprawie akcji „Szkorbut” i w tych detektywistycznych zapędach nic i nikt nie jest jej w stanie powstrzymać. W wyniku intensywnych działań śledczych odkrywa, że dwie zagadki, które usiłowała wyjaśnić są właściwie jedną, bowiem tajemniczy „klin” jest najprawdopodobniej szefem szajki szpiegowskiej ukrytej pod kryptonimem „Szkorbut”, a przeprowadzającej nielegalne próby z aparaturą elektroakustyczną. Naładowana informacjami do „wypęku” i nie bardzo wiedząc, co z nimi zrobić, Joanna telefonuje do znajomego sprzed lat, który właśnie w takiej aparaturze się specjalizował. I dopiero tutaj, skutkiem owego telefonu, do akcji wkraczają wiadome służby. Domyślać się należy przy tym, że raczej kontrwywiad, a nie milicja.
Rozwiązanie, zaskakujące dla bohaterki, dla domyślnego czytelnika raczej takim nie jest. Zwolenników happy endów informuję, że zakończeniu książki telefon przestaje być złośliwy i Joanna doczekuje się wreszcie rozmowy z ukochanym mężczyzną. Co prawda to całkiem inny pan, niż ten na początku, ale grunt, że uczucie głębokie.
Pozwoliłam sobie na tak obszerne streszczenie „Klina”, bowiem jak przypuszczam wiele osób widziało film „Lekarstwo na miłość” nakręcony na podstawie „Klina”, a tak naprawdę z książką mający niewiele wspólnego. Dociekliwym radzę sięgnąć do wydania „Klina” „Interartu”, gdzie znajdą zarówno tekst scenariusza filmu, jak i oryginału oraz komentarze Chmielewskiej wyjaśniające jak jej wizja autorska zmieniła się w wizję reżysera Batorego. Wynika z nich, że autor filmowanej powieści, nawet, jeśli zostanie poproszony do napisania scenariusza, i tak nie ma nic do gadania, a reżyser zrobi z jego tekstem, co będzie chciał. Oczywiście, autor może nie zgodzić się na ekranizację, pod warunkiem, że jeszcze żyje. Chmielewska się zgodziła i wyszło to, co wyszło. Jak sama pisze o filmie „Lekarstwo na miłość” myśli dobrze, bo jej synowej i wnuczce ta komedia się ogromnie podobała…
Osobiście widziałam jedną dobrą adaptację filmową, a mianowicie „Ziemię obiecaną”. Wajdzie wyszedł lepszy film, niż Reymontowi książka.
Chmielewska nie miała takiego szczęścia do reżyserów jak Reymont i wszystkie ekranizacje jej powieści są raczej mierne. Inna rzecz, że większość jej książek oparta jest na humorze słownym, akcja rozgrywa się nie tylko w „planie wydarzeń”, ale przemyśleń i emocji miotających bohaterami, a to raczej mało filmowe, w każdym razie trudne do pokazania na ekranie.