- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Eliza nie zgadza się na rozwód
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 95
- Rok wydania: 1977
- Nakład: 150000
- Recenzent: Norbert Jeziolowicz
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
„Porucznik Szerniak był bardzo podniecony”
Zeszyt o Elizie może zajmować w twórczości Zeydlera Zborowskiego miejsce szczególne z przynajmniej dwóch i pół powodów: po raz pierwszy i chyba ostatni występuje tutaj duet śledczych w składzie kapitan Szymański oraz porucznik Szerniak, a ponadto – co bardzo rzadkie w powieści milicyjnej – autor pozwolił sobie na śmiały eksperyment z formą.
Kolejna połowa powodu do uznania „Elizy” za powieść odbiegającą od sztampy, to nadanie milicjantom pewnych atrybutów dobrego wykształcenia w tradycyjnym pojęciu, a może nawet znajomości języków obcych – w przeciwieństwie do łachudrów oraz aferzystów, z którymi zazwyczaj przychodzi się im stykać, a więc rezygnacja z partyzancko-robotniczo-chłopskiej przeszłości. W trakcie wymiany opinii na temat śledztwa pojawiają się bowiem takie sformułowania jak „Chercher la femme” (pisownia oryginalna), a i Bechstein jako marka pianina nie jest dla nich „żadnym nihil novi”.
Tytuł zeszytu nawiązuje właściwie jednego z dwóch wątków powieści, którym autor poświęca bardzo nierównomiernie swoją i czytelnika uwagę. Najpierw pewna pani o imieniu Eliza właśnie nie chce rozwieść się z mężem pomimo jego próśb i naprawdę szczodrej oferty finansowej. Jeszcze nie wiadomo co się dzieje, wątek obyczajowy nie przechodzi w kryminalny, a tu autor dynamicznie przenosi nas od trzeciego rozdziału w zupełnie inne środowisko. Czytelnik odnajduje się bowiem na plaży nad Wisłą, gdzie niejaki Waldemar przekonuje swoją dziewczynę o imieniu Grażyna do ukradzenia jej ojcu pieniędzy na pokrycie jego długów. Chodzi o kwotę niebagatelną: pięćdziesiąt tysięcy złotych. Potem przenoszą się z gronem równie dziwnych znajomych do pewnego nie wymienionego z nazwy lokalu gastronomicznego (ale bywają w nim dewizowi cudzoziemcy gustujący w polskiej wódce). A bardzo późnym wieczorem tegoż dnia okazuje się, że ojciec Grażyny został zamordowany. I właśnie wtedy pojawia się na scenie dramatu porucznik Szerniak. Po raz kolejny Eliza i jej mąż pojawiają się dopiero w ostatnim rozdziale, kiedy to wyjaśniają się motywy morderstwa.
Okazuje się, że denat wykonywał zawód stroiciela fortepianów, ale oczywiście nie jest to jedyne źródło jego dochodów, ponieważ pośredniczy także (podobno nawet legalnie) w handlu instrumentami muzycznymi. Jego dochody są na tyle wysokie, że stać go nawet na nawiązanie romansu z dużo młodszą i szykowną kobietą, co zresztą pośrednio staje się przyczyną jego zguby. Co dziwne, obaj funkcjonariusze są doznają niemal szoku po wykryciu tego związku – nie mieści się w ich głowach, że prosty stroiciel fortepianów jest zdolny do prowadzenia życia uczuciowego ! Brzmi to trochę dyskryminacyjnie, ale uważają zapewne, iż tylko pianiści (lub pierwsi skrzypkowie) mają prawo do miłości i porywów namiętności.
Z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika całość ma także pewien ożywczy walor braku politycznej (genderowej) poprawności. Rolę naprawdę czarnych charakterów w tym zeszycie przejęły nieustająco kobiety. Wszystkim nieszczęściom winne są właśnie one, które uwodzą, szantażują i generalnie sprowadzają słabych i wrażliwych mężczyzn na złą drogę. Samotnie spędzają wczasy w Zakopanym lub nad morzem, a w tym czasie mężowie popełniają przestępstwa i defraudacje, aby zaspokajać ich zachcianki materiale. Nie marzą wcale o karierze w międzynarodowej korporacji i sześćdziesięciogodzinnym tygodniu pracy lub chociaż emancypacji zawodowej w okienku pocztowym, ponieważ po prostu nie mają czasu na takie prostackie zajęcia. ZZZ w taki sposób opisuje typowe przedpołudnie Elizy: „gabinet kosmetyczny, fryzjer, krawcowa – to wszystko zabiera dużo czasu, zdawało się, że dopiero co zjadła śniadania, a już nadeszła pora obiadowa”. Dodam tylko, że nadzorowanie gosposi to także bardzo wyczerpujące zajęcie. „Eliza” po raz pierwszy ukazała się jako gazetowiec w roku 1972, tak więc jeszcze trochę nawiązuje do gomułkowskiej powściągliwości w konsumpcji i sposobie życia, a takie opisy miała zapewne przyczynić się do wstrząsu moralnego u czytelników.
I może jeszcze jedno słowo wyjaśnienia co do źródła tytułu: wykorzystałem po prostu otwierające zdanie ze sceny, w której po raz pierwszy pojawiają się funkcjonariusze milicji. Moim zdaniem bardzo ładnie brzmi i w zwięzły sposób wprowadza czytelnika w emocjonalny świat życia wewnętrznego milicjantów. Zresztą wątek podniecenia porucznika Szerniaka jest jeszcze powtarzany w ramach całej historii. Wpływ ma na to na przykład fakt, że – wbrew zasadom logiki powieści kryminalnej – po pierwszych przesłuchaniach okazuje się, że żaden z kandydatów na mordercę właściwie nie posiada porządnego alibi. A jak powszechnie wiadomo alibi nie posiadają tylko niewinni.