- Autor: Milc Stanisław
- Tytuł: Co się zdarzyło Królewnie Śnieżce?
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: seria Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1984
- Nakład: 100000
- Recenzent: Marzena Pustułka
LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
No dobrze, czyli kontrwywiad na tropie
Początek jest prosty, typowy i w miarę przyjemny. W domu znanego i bogatego artysty plastyka, w trakcie jego urodzinowej imprezy ,ginie śmiercią tragiczną młoda kobieta – jego była modelka i kochanka ( a może kolejność powinna być odwrotna?). Bez wątpienia została zamordowana.
Od razu wiadomo, że akcja rozgrywa się w naszym, położonym w centrum Europy rodzinnym kraju bo „ chociaż telefonował z Leśnej Polany, osady położonej niecałe dwadzieścia kilometrów na południowy zachód od Warszawy, wydawało się, że dzwoni z Hondurasu”. Super, od razu poczułam się jak w domu. . Śledztwo zaczyna prowadzić porucznik Hubert Grzegorzewski z Komendy Stołecznej MO. Już od początku mi się nie spodobał, bo niby dlaczego zaznacza z miejsca , że to śledztwo będzie pamiętał do końca życia…Może przez paskudną pogodę, albo to złe połączenie? No cóż, bardzo mi przykro, że pan porucznik nie miał w swojej karierze bardziej emocjonujących śledztw. Widocznie na to nie zasłużył. Dla miłośników motoryzacji należy odnotować jakie samochody stały na podjeździe wilii Garbonia ( to ten artysta , który obchodził urodziny), a więc: „ dwa polonezy, najnowszy model volvo, fiat 132 2000, również najnowszy model, dalej Fiat 125, obok zgrabna renóweczka 5 GTL, oraz dwa maluchy, wtłoczone między te okazałe egzemplarze techniki , jak pracowite osiołki upchnięte w stadninie pełnej krwi arabów”. Bardzo zgrabne porównanie. No, dobrze. To właśnie jest ulubione powiedzonko porucznika, które mnie bardzo irytowało, bo nie cierpię natręctw słownych, powtarzanych bez końca, które pojawiają się ni gruszki, ni z pietruszki, a nasz porucznik tym właśnie stwierdzeniem kończy każde swoje rozważania. Jest poza tym cholernie nonszalancki , taki luzak. Mam wrażenie, że autor kreuje swoją postać na wzór samotnego detektywa Marlowa, ale to jednak nie te klimaty. Nie udało się. Śledztwo się wlecze, ciągle przesłuchujemy z porucznikiem te same osoby, mnóstwo wywiadowców obserwuje te osoby, wszyscy podatnicy za to płacimy, i nic z tego nie wynika. Aż nagle do sprawy włącza się kontrwywiad, i wspólnie z naszym porucznikiem prowadzi dalej śledztwo. Okazuje się bowiem, że nasza ofiara ( miała wśród przyjaciół ksywkę Królewna Śnieżka (etymologia tego przezwiska jest cały czas dla mnie niejasna ) była również agentem obcego wywiadu. Od tej pory narratorem nie jest już porucznik No dobrze Grzegorzewski, ale porucznik kontrwywiadu Rafał Walenda. No i dobrze ( o rany jak to się udziela!). Dla mnie książka powinna się na tym zakończyć, w zasadzie dużo lepiej dla niej byłoby bez kontrwywiadu. Towarzystwo zebrane na urodzinach plastyka jest bardzo ciekawe, ludzie z różnych sfer, połączeni bardzo pogmatwanymi stosunkami, wzajemnymi pretensjami i konfliktami. Przy odrobinie wyobraźni można wykombinować kilka naprawdę bardzo prawdopodobnych motywów do zabójstwa Królewny Śnieżki, czyli Anity Berger. Dla mnie najlepszy byłby sam gospodarz. Niestety , autor nie poszedł na łatwiznę, wmusił w nas jeszcze afere szpiegowską, moim zdaniem zupełnie bez sensu. Trudno mi bowiem sobie wyobrazić, że poważne służby krajów „ z kręgów zbliżonych do NATO” ( może jednak one nie są tak poważne ) zatrudniają za nie małe pieniądze podejrzanej konduity „artystkę” i modelkę, której działalność ociera się w zasadzie o prostytucję. Owszem, Mata Hari tez wykonywała podobny zawód, ale akurat nasza artystka w ogóle do takiego schematu nie pasuje. I dla książki, i dla czytelnika byłoby lepiej bez tej pseudoszpiegowskiej afery. W sumie, książka należy tych, o których się zapomina w godzine po przeczytaniu. Autor też. To jednak ma swoje plusy, bo można czytać kilkakrotnie, nie pamiętając w ogóle o poprzednim razie.