- Autor: Słomczyński Maciej
- Tytuł: Fabryka śmierci
- Wydawnictwo: Wydawnictwo LTW Łomianki
- Seria: Sensacja!
- Rok wydania: 2012
- Recenzent: Marzena Pustułka
Prapoczątki ODESS-y i jej sympatyków
Przyznaję się od razu, że z mieszanymi uczuciami i wielką obawą sięgnęłam po „ Fabrykę Śmierci” Macieja Słomczyńskiego.
Typowy objaw – chciałabym, a boję się. Z jednej strony bardzo chciałam przeczytać jedną z pierwszych książek mojego ulubionego „kryminalisty”, z drugiej – bałam się rozczarowania i zawodu. W końcu to rok 1947, początki pisarskiej kariery, stanął mi przed oczami „Sukces doktora Gordona” i „Pan z wielką głową” i aż się wzdrygnęłam. Jednak już po kilkunastu stronach powieści przeżyłam lekki wstrząs. Okazało się po raz kolejny, że Maciej Słomczyński to prawdziwa opoka, na której czytelnik nigdy się nie zawiedzie. Książka jest świetnie napisana, z wartką akcją, z zachowaniem dużego prawdopodobieństwa opisywanych wydarzeń. Zaryzykowałabym eksperyment i mogę się założyć, że gdybym dała komuś do przeczytania tę książkę ( oczywiście pod warunkiem że ktoś lubi i czyta tego typu książki ) mówiąc , że jest to jedna z wczesnych powieści Alistaira MacLeana , nikt nie miałby wątpliwości. W końcu MacLean, oprócz kilku niezaprzeczalnych hitów typu „Działa Nawarony”, „Tylko dla orłów” czy „Noc bez brzasku” ( i innych) napisał również kilka takich gniotów, że „Fabryka śmierci” przy nich to bez mała arcydzieło. Poważnie, byłam nawet zaskoczona, że Maciej Słomczyński już w 1947 roku dysponował takim stylem pisarskim, swobodą narracji i pomysłami. Nam może się to wydawać niezbyt oryginalne, ale pamiętając o latach w jakich była drukowana powieść, trzeba przyznać, że była chyba jedna z najwcześniejszych pozycji ostrzegających przed walczącym o przetrwanie narodowym socjalizmem. A tematyka ta nie była błaha , sięgało po nią wielu kolejnych autorów i to nie tylko z naszego „bloku”, także z Zachodu, chociażby Frederick Forsyth w „Aktach ODESSY”.
Nasza opowieść rozpoczyna się w momencie, gdy stara łajba „Carynthia” płynąca z Australii do Buenos Aires pod sam koniec podróży wylatuje w powietrze natknąwszy się na minę. Dwoje młodych pasażerów, zdemobilizowany amerykański żołnierz Jack Morton i dziewczyna imieniem Joan jako jedyni przebywają wtedy na pokładzie i to ratuje im życie. Jack odzyskuje przytomność w lodowatej wodzie, po chwili odnajduje Joan. „Carynthia” w ciągu kilku minut idzie na dno. Rozbitkom udaje się odnaleźć na powierzchni łódź ratunkową z całym ekwipunkiem i po wielu perypetiach wydostają się na skalisty ląd. I tu niespodzianka – czy wiecie co znajdowało się na wyposażeniu łodzi ratunkowej Armii Stanów Zjednoczonych w 1947 roku jako pierwsza i niezbędna pomoc dla rozbitków? Proszę bardzo: „A więc mamy w inwentarzu dwanaście pudełek zapałek, apteczkę, dziesięć paczek papierosów , sznur, sześć puszek z mięsem, dwie z masłem, suchary, mydło, latarkę, nóż i zegarek który nie chce chodzić.” Mój Boże, co to były za cudowne czasy – 10 paczek papierosów jako pierwsza pomoc! To mi się podoba, bardzo.
Po męczącej wędrówce, podczas której Jack zwraca uwagę na dziwne ukształtowanie skalistego terenu, ( wygląda jakby wyrzeźbiony ręką człowieka ) udaje im się znaleźć nocleg w rozległej pieczarze. Czują się w miarę bezpiecznie, jednak rano okazuje się że radość była przedwczesna. Budzi ich gromada mężczyzn , wyglądających na niemieckich żołnierzy ( a przecież wojna się już skończyła ), i po krótkich przepychankach nasi bohaterowie zostają doprowadzenie do dziwnej budowli, niby to forteca, niby laboratorium , trudno odgadnąć gdzie naprawdę się znajdują. Podczas kolejnego przesłuchania Jackowi udaje się uciec, i nie jest to jakaś spektakularna ucieczka w stylu Batmana czy Terminatora, jakich bez liku oglądamy obecnie w kinie, ale po prostu zwykłe działanie wysportowanego i sprytnego, a jednocześnie zdeterminowanego byłego żołnierza. Siłą woli i przy pomocy tubylców Jack dociera w końcu do Nowego Jorku, gdzie odpowiednim służbom opowiada swoje przygody. Jego opowiadanie znajduje potwierdzenie w innych meldunkach różnych tajnych służb, i w ten sposób rozpoczyna się prawdziwa wojna po wojnie, której stawką jest demokracja i wolność praktycznie całego świata. Naprawdę wartko i ze swadą opowiedziana interesująca historia o czymś, co faktycznie mogłoby się wydarzyć. Kolejny duży plus dla Macieja Słomczyńskiego, alias Jacka M. Coopera alias Joe Aleksa.