- Autor: Kowal Jan
- Tytuł: Dwie filiżanki z arszenikiem
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: Czerwona okładka
- Rok wydania: 1980
- Recenzent: Marzena Pustułka
LINK Recenzja Aleksandry Fedyny
LINK Recenzja Wiesława Kota
Tradycyjny arszenik w polskim wydaniu
Mam wiele takich książek do których chętnie wracam co jakiś czas, czytając je nawet kilkakrotnie. Należą do nich również „Dwie filiżanki z arszenikiem” Jana Kowala.
Nie wiem, kim jest autor, ale udała mu się bardzo sympatyczna książeczka. Rzecz rozgrywa się w stylowym , odrestaurowanym pałacyku, w którym pracuje grupa naukowców — archeologów. Trzeba przyznać, że dość nietypowe środowisko zbrodni jak na tradycyjnego PRL-owskiego milicyjniaka. Pałacyk otoczony jest pięknym parkiem, a jakby tego było mało, w pierwszym dniu wiosny następuje otwarcie basenu kąpielowego, w którym od maja będzie można już pływać. Od razu pozazdrościłam młodym naukowcom, tym bardziej, że kiedyś sama chciałam studiować archeologię. Żyć , nie umierać. Niestety, nie dla wszystkich. Właśnie w pierwszym dniu wiosny, tuż po uroczystościach otwarcia basenu ( przecięto wstęgę , a jakże ) na terenie parku zostaje zamordowany kierownik zakładu naukowego, niejaki Władeczek, jak nazywa go młoda ( dużo młodsza od niego ) małżonka. Na dodatek w tym samym czasie giną jeszcze dwie osoby z grupy archeologów — po prostu nie można ich odnaleźć. Tak więc historia od razu wygląda bardzo tajemniczo i dużo się dzieje. Narratorem , opowiadającym nam kolejne wydarzenia, a także snującym swoje prywatne refleksje jest jeden z młodych pracowników zakładu. Tak się składa, że w przeszłości „popełnił” , wspólnie z przyjacielem milicjantem dwie powieści kryminalne, więc teraz czuje się jak ryba w wodzie i obserwując swoich kolegów rozmyśla , jaki to każdy z nich mógłby mieć motyw aby zabić docenta. A motywów jest sporo, bo docent nie był zbyt lubiany, prawie każdy miał do niego jakieś pretensje. A to o apodyktyczny sposób rządzenia zakładem, o niedocenianie współpracownikiem, w końcu o niegdysiejsze amory z prawie wszystkimi paniami zatrudnionymi w zakładzie. Mówi się nawet o tym, że docent przyjmował do swojego zespołu tylko piękne kobiety. Maciek prowadzi swoje śledztwo tym gorliwiej, że prowadzącym dochodzenie oficjalnie został jego przyjaciel, porucznik Marek Piotrkowczyk. Zostaje znaleziony drugi trup, a także niedoszły trzeci — robi się coraz ciekawiej i coraz bardziej tajemniczo. Sprawa jest zagmatwana, a znalezienie kolejnych nieboszczyków jeszcze ją zaciemnia. Porucznik Piotrkowczyk musi wykazać się naprawdę bystrym i przenikliwym umysłem aby rozwiązać zagadkę. W końcu udaje mu się nie tylko prawidłowo wytypować mordercę, ale również wyjaśnić dość skomplikowany sposób zbrodni, a także — co najważniejsze przecież w śledztwie — udowodnić mu winę. Czyta się bardzo przyjemnie, a rozwiązanie zagadki wcale nie jest z tych, które narzucają się od pierwszej strony. Nawet motyw zbrodni jest zupełnie inny, niż podejrzewaliśmy…