Zeydler-Zborowski Zygmunt – Sukces doktora Gordona 63/2011

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt (pod pseudonimem Emil Zorr)
  • Tytuł: Sukces doktora Gordona
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 2011
  • Recenzent: Marzena Pustułka

Sukces doktora Gordona, czyli porażka autora

Przeczytanie tej książki to naprawdę wielki sukces każdego czytelnika, ciekawe doświadczenie ale i wyzwanie. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Widzimy wyraźnie, jak trudne mogą być początki pisarskiej kariery.

Aż trudno uwierzyć, że późniejszy mistrz powieści kryminalnej mógł napisać coś podobnego. Styl i niektóre dialogi żywcem przypominają przedwojenne romansidła, pisane dla tych  „ co chodzą kuchennymi schodami”( jak mawiał polonista w gimnazjum, do którego chodziła moja mama). Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że chodzi o schody, prowadzące z kuchni, tylną klatką schodową prosto na podwórko kamienicy, najczęściej blisko śmietnika. Często na tej klatce znajdowały się również małe mieszkania dla służby. Wiadomo, kto chodził tymi schodami. Dialogów typu: „Dobrze. Pójdziemy do kina, ale jeślibyś mnie oszukała…!jeżeli jutro do mnie przyjdziesz, zabiję cię – szepnął złowrogo. Ciałem Bianki wstrząsnął dreszcz. Wiedziała doskonale, że to nie była czcza pogróżka” nie znajdziemy nawet w parodiach Magdaleny Samozwaniec, a przecież też była niezła(„ jej włosy były rozrzucone na plecach i po całym pokoju”). Mam właśnie takie wrażenie, że ta książka to jeden wielki żart i parodia kryminału. Przecież w końcu nie wiemy dlaczego właściwie został zamordowany dyrektor cyrku( chociaż należało mu się), czy tylko po to aby podejrzenie padło na biednego pogromcę ? Zaiste, motyw doskonały, choć można było to samo osiągnąć, nie ponosząc żadnego ryzyka – chociażby przypisać mu kradzież kostiumu clowna, albo czegokolwiek innego. No a jak autor wyobrażał sobie mordercę skradającego się przebranego za goryla w cyrku pełnym ludzi, gdzie bez przerwy przewalają się tłumy? I jak stamtąd wyszedł,  niezauważony przez nikogo? Tego możemy się tylko domyślać, choć mnie przychodzi to z trudem, a wyobraźnie mam przecież bujną( mój mąż twierdzi, że nawet za bardzo). Takich pytań, pozostających bez odpowiedzi można by sformułować bez liku, ale przecież nie o to chodzi. Tak ukochany przez autorów powieści kryminalnych „szczęśliwy zbieg okoliczności” tez jest doprowadzony w tej książce do absurdu, a szczytem wszystkiego jest wątek polityczny, czyli „towarzyska” działalność doktora. Czemu to ma służyć?  Czyżby ukłon w stronę jedynej słusznej władzy? Kolejny absurd. O natręctwie angielskiego słownictwa nawet nie wspomnę.
Koniec. Nic więcej nie napiszę, bo mogłoby być tylko gorzej. Książkę mogą przeczytać tylko najzagorzalsi zwolennicy powieści kryminalnych,  tacy jak my.