Joe Alex – Śmierć mówi w moim imieniu 75/2011

  • Autor: Joe Alex
  • Tytuł: Śmierć mówi w moim imieniu
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
  • Rok wydania: 1989, wydanie XII
  • Nakład: 190350
  • Recenzent: Wiesław Kot

LINK Recenzja Marzeny Pustułki
LINK Recenzja Iwony Mejzy

Intryga z papieru

„Śmierć mówi w moim imieniu” łyknąłem w formie audiobooka. Z interesujących nas autorów bodaj tylko Alex jest czytany i dostępny w Internecie. Jeszcze w postaci ebooka trafi się tu i tam jakiś Edigey czy Kłodzińska, ale niewiele ponad to. Tyle przynajmniej stwierdziłem ja. Może gorliwsi szperacze wyłuskali więcej. A czasy takie, ze szelest kartek się na naszych oczach zaczyna przeżywać , bo hektary półek, które wbijaliśmy w ściany, gdzie się tylko dało, można zamienić na głupiego tableta czy notebooka, który mieści się w sfasonowanej torbie. Ot i cała biblioteka. Tyle, że literatura skanowana bywa bardzo wybiórczo, a wariaci, którzy czytają książkę milicyjną, nie występują w przyrodzie w otchłannych ilościach. Więc Internet ich zasadniczo nie obsługuje, choć kryminały nowej ery – np. Krajewskiego – są skanowane hurtowo i bardzo ochoczo pobierane. Tyle słowa przewodniego o nowych mediach z racji recenzowania pierwszej powieści odczytanej słuchowo.
Z tym Aleksem Macieja Słomczyńskiego jest taka dziwna przewrotka, ze jako autor figuruje na okładce Joe Alex i głównym bohaterem – traktowanym w trzeciej osobie – jest też Joe Alex. Więc autor pisze o sobie per „on”. Stanowczo przekombinowane. Więc mamy tego Johna, byłego lotnika udekorowanego medalami, teraz literata od kryminałów i w ogóle stężoną inteligencję śledczą. I inspektora Scotland Yardu Bena Parkera. Mierzą się ze śmiercią pewnego aktora, kanalii i kabotyna, którego zasztyletowano w garderobie w trakcie trwania spektaklu lub tuż po. Krąg podejrzanych ciasny – wszystkiego personel sceny i kilka osób z widowni. Metodyczny Parker odpytuje każdego po bożemu, co się ciągnie, a John dedukuje i zawsze jest o kilka kroku przed ciężkawym przedstawicielem władz. Co widza intryguje, bo skoro autor kryminałów, który ma tyle samo danych co czytelnik, już przeniknął intrygę, to dlaczego nam się nie udaje? Ale – jak zwykle – zamiast kombinować, gnamy do przodu, żeby się – dowiedzieć. Tak po prostu, bez wysiłku własnego. No i jedno jeszcze, w czym się gustuje lub nie – zagadka kryminalna jako szarada. Mamy tuzin postaci, parę garderób na zapleczu sceny i inkryminowaną godzinę zabójstwa. Teraz trzeba tak rozpracować ruchy tych ludzkich pionków w czasie i przestrzeni, żeby przyłapać mordercę na gorącym uczynku. Alex sprawia wrażenie, że sam się w tym gubi, i aby to się pochwytało, wyłuszcza czytelnikowi w punktach, kto kiedy gdzie był. To już karkołomne, bo tych punktów jest tyle, ile postaci, razy wszelkie duety, tercety itd. Kołomyja kompletna.
W każdym razie historia ta, choć słuchana, strasznie szeleści papierem. Co polega na tym, iż dwaj dżentelmeni prowadzą niesłychanie rozbudowane dialogi, w których posługują się językiem pisanym, a nie mówionym, co objawia się w wypowiadaniu zdań okrąglastych i wielokrotnie złożonych, czego się nie używa w mowie żywej. Przy tym każdy interlokutor cierpliwie wysłuchuje do końca swojego przedmówcy, a dopiero potem zabiera głos, mając pewność, że inni również jego wysłuchają cierpliwie i do końca. Poza tym strasznie poukładany ten powieściowy światek. Jak inspektor, to dżentelmen w każdym calu, jak narzeczona, to piękna, młoda i inteligentna, jak sierżant, to głupawy i pyzaty, jak sławny onkolog, to starszy i pedant. I tak w kółko. Trochę od tego  wszystkiego mdli.  I jeszcze jedna nieznośna maniera. O postaciach dowiadujemy się nie z tego, jak działają, ale z tego, co jedna mówi o drugiej. Wychodzą z tego sztywne charakterystyki jak z teczki personalnego. Jeżeli ktoś np. zadaje pytanie, to unosi brwi do góry i „patrzy pytająco”. No i to gadanie, gadanie, gadanie w nieskończoność. W dodatku, jak w telenoweli,  postacie robią, co robią i zaraz mówią o tym, co robią. Zgroza! Gdyby nakręcić z tego film albo zrobić spektakl, widzowie wyłączyliby się już po kwadransie. Aby urozmaicić słuchanie chadzałem podlewać kwiatki i karmić psa. Nuda mówi w moim imieniu.