- Autor: Catherine Aird
- Tytuł: Lekka żałoba
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Seria z jamnikiem
- Rok wydania: 1980
- Nakład: 160320
- Tłumacz: Janina Zawadzka
- Recenzent: Iwona Mejza
Hrabstwo Calleshire, miasteczko Constance Parva, kościół świętego Leonarda. Wydarzenie: pogrzeb miejscowego notabla, sędziego pokoju, ogólnie szanowanego pana na Strontfield Park Billa Fenta.
Po tym wstępie juz wiadomo, że mamy do czynienia z kryminałem w każdym calu angielskim. Jak bardzo angielskim, to okaże się przy wyjaśnianiu niuansów i kruczków obowiązujących w angielskim prawie spadkowym. Kwestia dziedziczenia po Billu Fencie, odegra niebagatelną rolę. Na razie zaczynamy od tradycyjnego pogrzebu. Czyli zgromadzeni w kościele żałobnicy oczekują na wprowadzenie trumny ze zwłokami i na najbliższą rodzinę. Dzwon zaczyna bić, zaczynają sie uroczystości żałobne.Na pogrzeb przyjechał także inspektor C.D.Sloan wraz z nieodłącznym konstablem Crosbym.Inspektor C.D.Sloan był szefem niewielkiego Wydziału Śledczego w Berebury.W zasadzie nie powinien był przyjeżdżać, w końcu Bill Fent to tylko ofiara wypadku drogowego, tak jak wielu innych kierowców. Na pewno nie przyjechałby, gdyby nie to, że w treści żołądka Billa Fenta znaleziono obcą substancję (barbituran o skomplikowanym składzie chemicznym), która i tak by go zabiła, i to w noc wypadku. Śledztwo w sprawie prozaicznego wypadku drogowego, zmienia się w śledztwo, w sprawie morderstwa popełnionego przez nieznane osoby trzecie. Cały przegląd podejrzanych osób mamy w kościele. Rozpoczynając od najbliższej rodziny zmarłego, poprzez sąsiadów i znajomych, kończąc na przybyłym niedawno do miasteczka lekarzu. Pytanie tylko jaki był motyw zbrodni?
W czasie prowadzenia śledztwa różne sprawy i sprawki skrywane pod kołdrą czy też poduszką wychodzą na jaw. Sprawy mniej lub bardziej wstydliwe.Ja zwróciłam uwagę przede wszystkim na opis życia na angielskiej prowincji. Opis zwyczajów i ceremonii, bardzo dokładny, wręcz drobiazgowy. Wyjaśnienie powodów morderstwa jest zaskakujace, ale bardzo życiowe. Dla mnie ten kryminał jest nawet bardziej angielski niż kryminały Agathy Christie, właśnie ze względu na tę całą prowincjonalną,ale jednocześnieuniwersalną( prawo obowiazuje wszędzie) otoczkę. Poza tym świetny, barwny język, znakomite dialogi.Chociaż książka nie jest śmieszna,ba! jest wręcz czasami zbyt poważna, to jednak od czasu do czasu możemy się uśmiechnąć, a nawet roześmiać, że przytoczę dwa barwniejsze sformułowania i zwroty:
…”Jesteśmy jak para moskitów w kolonii nudystów, prawda panie inspektorze? – syknął wesoło. – Martwimy się, bo nie wiemy, od kogo zacząć.”
…” – Znaleziono szkodliwą substancję – powiedział Sloan. – Tak przynajmniej stwierdził doktor Dabbe… – Tu przerwał. – Tak sądzę. Leeyes żachnał się. – Dużo nam pomoze nasz przyjaciel patolog. Aha, jeszcze raz pociągnąłem go za język.
– O?
– Nie uwierzy pan, Sloan.
– Naprawdę?
– Okazuje się, ze trucizna jest jak uroda – powiedział nadinspektor ze złością.
Sloan czekał.
– Zależy od patrzącego – warknął Leeyes…”
Bardzo dużo jest takich perełek w tekście, trzeba go tylko uważnie przeczytać.Ja czasami cofałam się stronę czy dwie do tyłu i czytałam powtórnie, z dużą przyjemnością. Jeżeli ktoś lubi tego typu humor,dobrze skonstruowane dialogi, oraz „Opowieści z Canterbury” Chaucera, to polecam. Na pewno czytając nie będzie ziewał.