- Autor: Guzy Piotr
- Tytuł: Wenus z brązu
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Przedlabiryntowa
- Rok wydania: 1956
- Nakład: 30000
- Recenzent: Marzena Pustułka
Nie każdy może pisać jak Agatha Christie…
Już w trakcie czytania tej książki odniosłam niejasne wrażenie , że coś mi to wszystko przypomina… Myślałam, myślałam i przypomniałam sobie niedawno czytaną recenzję książki Artura Moreny „Umrzesz o północy” pióra samego Prezesa. No tak, praktycznie cały wstęp recenzji Prezesa, z drobnymi przeróbkami, można odnieść do „Wenus z brązu”.
Książka jest bardzo statyczna, praktycznie beż żadnej akcji, wszystko rozgrywa się dosłownie w trzech pomieszczeniach. Gotowy scenariusz na sztukę teatralną, w pięciu aktach. Nie wierzycie ? Proszę bardzo :
Akt I — mieszkanie inżynierostwa ( ach, ta tytułomania !) Korczewskich . Odbywa się właśnie impreza z okazji urodzin inżyniera. Wśród gości — siostra inżyniera Danuta Rumowicz z mężem też inżynierem ( a jakże ), przyjaciel plastyk Sebastian Mirski z żoną oraz kuzynka małżonki gospodarza Czesia Radziejewska z mężem. Acha, jest jeszcze sublokator , niejaki Nowak, chyba nie inżynier, ale o nim wiemy że podrywa panią domu, o co jej mąż jest bardzo zazdrosny. Impreza, jak impreza, goście jedzą, piją czerwone wino ( panie) i pomarańczówkę własnej produkcji ( panowie). Coś tam się dzieje, a o 22,00 ( prawie dokładnie ) zostaje znaleziony trup sublokatora, a przy nim klęczący w pozycji dwuznacznej gospodarz czyli inżynier Korczewski. Zostaje wezwana milicja. Koniec aktu I . Kurtyna.
Akt II — kuchnia w w/w mieszkaniu. Trwają przesłuchania wszystkich obecnych. Po dziesięciu stronach ziewamy z nudów, bo wszyscy po kolei powtarzają to samo — ten stał tu, ten tam, ten wychodził, ten się nie ruszał, ktoś tam przechodził z gabinetu do pokoju stołowego (cokolwiek ten termin oznacza — może nazwa pochodzi od stołu z wyżerką, który był w nim usytuowany) lub odwrotnie. Do pana Nowaka przyszedł gość — to na pewno on go zabił! Niestety tajemniczy gość odpada , bo narzędzie zbrodni czyli tytułowa figurka Wenus z brązu w niewytłumaczalny sposób przeniosła się z pokoju Nowaka do pokoju stołowego, a gość tam z pewnością nie wchodził. A więc — morderca jest wśród nas. Koniec aktu II . Kurtyna.
Akt III — gabinet kapitana Cypryna. Dzielny Kapitan wraz z porucznikiem Grunwaldem na kilkudziesięciu stronach analizują bardzo szczegółowo zeznania uczestników przyjęcia. Znowu ziewamy z nudów, ale na tyle wciągnęliśmy się już w fabułę, że po prostu chcemy z czystej ciekawości poznawczej wiedzieć kto z gości inżyniera załatwił tego biednego Nowaka. Po chwili tracimy już zupełnie orientację, kto właściwe wychodził ze stołowego, kto był w gabinecie, kto stał, kto siedział i w ogóle po co to wszystko. Jednocześnie dziwimy się dlaczego nikt nie interesuje się przeszłością Nowaka, kim on właściwie był, z czego żył, czy miał rodzine itd. Okazuje się, że mamy rację, ale na razie koniec aktu III. Kurtyna.
Akt IV — restauracja Syrena w Poznaniu. O, to jest moment , który w końcu określa jednoznacznie miejsce akcji. O czasie akcji potem. Kapitan Cypryn i porucznik Grunwald idąc tropem tajemniczej notatki Nowaka znajdują nareszcie podejrzanego i od tej pory wszystko idzie już z górki. Potem kapitan jedzie do siostry zamordowanego i przywozi gotowe rozwiązanie. Oddychamy z ulgą, zastanawiając się jednak w jakim celu autor prowadził nas poprzez meandry nudnawych zeznań i jeszcze nudniejszych rozważań milicjantów, skoro rozwiązanie czekało w Bytomiu. Wystarczyło pojechać. Na pocieszenie mamy świadomość, że przy okazji śledztwa milicja rozgromiła również paskudną szajkę paserów, szantażystów i spekulantów ( a jakże ). Koniec aktu IV . Kurtyna.
Akt V — ponownie mieszkanie inżynierostwa Korczewskich. Osoby — te same co zawsze. Kapitan Cypryn z maestrią godną Poirota opowiada o przebiegu śledztwa, swoich metodach dojścia do prawdy i z całą energię demaskuje mordercę i jego niechlubną historię ( ślad prowadzi w przeszłość — okupacyjną). Teraz to naprawdę już koniec. Kurtyna.
Całkiem świadomie odniosłam się do postaci sławnego Herculesa Poirot , gdyż cała konstrukcji książki nawiązuje do kryminałów Agathy Christie. No dobrze, ale Agatha była mistrzynią w budowanie tego typu intryg, z całą ich dramaturgią i rosnącym napięciem. Chodzi oczywiście o motyw wyspy — morderca jest wśród nas. Najlepszym przykładem jest tu rewelacyjny kryminał „Dziesięciu murzynków”, och przepraszam, teraz ta książka nosi tytuł „I nie było już nikogo”. Piotr Guzy jednak nie dorasta do pięt Królowej Kryminału, wyszła mu więc rzecz nudna, drętwa, bez żadnego napięcia, nużąco statyczna i nieciekawa. Acha, jeszcze słów kilka o czasach, w których rozgrywa się akcja. Na samym początku miałam pewność, że jest to rzeczywiści rok 1956 , kiedy inżynier Rumowicz odzywa się w te słowa — „Co słychać? Mój drogi , wiele słychać. Wiele dobrego słychać, ludzie się budzą z letargu. A może źle powiedziałem? Przecież oni i przedtem nie spali, ale teraz nareszcie zaczynają powstawać warunki, powoli wprawdzie, kiedy ludzie mogą występować z tym co im leży na sercu. Zawrzało u nas po warszawskiej naradzie architektów. W łeb wzięły wszystkie teoretyjki fasadowości, tej całej monumentalności; zeszliśmy wreszcie z chmur na ziemię”. Potem pomyślałam sobie, że to zdanie ( bardzo poprawne politycznie ) , mogłoby równie dobrze odnosić się do roku 1970, albo 1976, albo 1980, albo nawet 1989 …. Oprócz paru drobiazgów jak kwaterunek, który dostarcza sublokatorów, adapter z płytami zamiast magnetofonu, brak telewizora, lodówki i gorącej wody w mieszkaniu nic nie wskazuje tak naprawdę na czas akcji. Biorąc jednak pod uwagę rok wydania, pozostajemy oczywiście w roku 1956, w Poznaniu.
Na koniec jeszcze bardzo smakowity cytacik natury gastronomiczno-obyczajowej:
” Ile się tu tej wódki wypija co noc — zauważył porucznik Grunwald.
– Ha! — zaśmiał się kapitan Cypryn — nasz naród nie potrafi się bawić bez wódki. Bóg jeden wie dlaczego, ale to fakt. Jeden z moich znajomych wrócił cztery lata temu z Anglii. Opowiadał, że tam tego rodzaju lokali nie ma. Są duże sale do tańca, czynne od południa do dziesiątej. Jest bufet, ale bez napoi wyskokowych, bez wina, bez piwa nawet, wyłącznie same soki, lemoniady, oranżady i inne cuda o których my tutaj nie mamy pojęcia. Parkiety są duże, jednocześnie może tańczyć pięćdziesiąt i więcej par.
– Bez wódki?
– Bez wódki, a właściwie bez whisky. Lokal jest do tańczenia, sam taniec też ma innych charakter, więcej w nim sportu niż romansu.
– Czemu u nas nikt o tym nie pomyśli?
– Właśnie, czemu? — powtórzył kapitan Cypryn.”
My wiemy czemu, obywatelu kapitanie. Bo nie byłoby chętnych.
Życzę przyjemnej lektury . Uwaga — nie czytać na leżąco!