Edigey Jerzy – Umrzesz jak mężczyzna 15/2009

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Umrzesz jak mężczyzna
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1967
  • Recenzent: Anna Lewandowska

LINK Recenzja Wiesława Kota

Z pamiętnika młodego milicjanta czyli zabójcze listy

Powieść Jerzego Edigeya „Umrzesz jak mężczyzna” z pewnością można uznać za kryminał najbardziej milicyjny z milicyjnych. Wystylizowana na pamiętnik milicjanta jest niejako hymnem na cześć milicji.


Porucznik Henryk Gawryś ukończył właśnie szkołę milicyjną z wysoką lokatą, spodziewał się, że zostanie przydzielony do pracy w którymś z dużych miast, gdzie będzie mnóstwo ciekawych spraw, dających możliwość wykazania się i szybkiego awansu. Niestety, los spłatał mu figla i młody porucznik wylądował w Wisajnach, małym mazurskim miasteczku, wprawdzie uroczym, ale nieco nudnawym. Tu z pewnością nie zdarzy się nic ciekawego, żadna sprawa na miarę Sherlocka Holmesa, co najwyżej jakaś pijacka burda lub sąsiedzka awantura.
Jakże się mylił! Małe miasteczko okazało się miejscem, w którym pracy mu nie zabrakło, i to takiej, przy której musiał uruchomić wszystkie swoje zdolności.
W Wisajnach najważniejszą postacią był Adam Sodyr, dyrektor fabryki elektronicznej, człowiek wyjątkowo energiczny i pracowity. To właściwie jemu miasteczko zawdzięczało odbudowanie ze zniszczeń wojennych, powstanie fabryki, dynamiczny jej rozwój, zatrudnienie dla kilkuset osób i ogólne podniesienie poziomu życia. Sodyr decydował o wszystkim, podejmował zawsze trafne decyzje, ale miał jedną wadę – wtrącał się we wszystko. Nic nie mogło się wydarzyć bez jego udziału, pchał nos w prywatne sprawy pracowników i pozostałych mieszkańców miasta. Gdy ktoś mu się naraził, musiał wyprowadzać się z Wisajn, bo tu już nie było dla niego miejsca. Dyrektor go nie zwalniał, broń Boże, ale mówił: „Sam stąd odejdzie. Ale przed tym dam mu taką szkołę, że do końca życia nie zapomni”. Mieszkańcy bardzo szanowali dyrektora Sodyra, bali się go i… serdecznie nienawidzili.
Pewnego dnia niezłomny dyrektor Sodyr wylądował w szpitalu z zapaleniem woreczka żółciowego. Niby błaha sprawa, ale po kilku dniach pacjent usiłował popełnić samobójstwo, zażywając wielką ilość środków nasennych. Okazało się że otrzymał cztery anonimy przypominające mu chorobę żony, która zmarła przed kilku laty na raka, i sugerujące, że on też ma raka i że śmierć z własnej ręki będzie lepszym wyjściem niż straszliwe cierpienie i powolne umieranie. Wystraszony dyrektor postanowił więc opuścić ten padół zanim zaczną się bóle. Został jednak uratowany i mimo że nadal przebywał w szpitalu, nie groziło mu już niebezpieczeństwo.
Porucznik Gawryś postanowił odnaleźć autora anonimów, bo nakłanianie do samobójstwa to też przestępstwo. Ponieważ jedynym dowodem były listy, postanowił odnaleźć ich autora identyfikując maszynę do pisania. Zadanie nie było proste – każda instytucja miała maszyny, wielu mieszkańców także, a jeżeli nie mieli w domu, to mieli dostęp w pracy, nawet ksiądz proboszcz też był posiadaczem maszyny do pisania i jej sprawdzenie wymagało nie lada dyplomacji, bo, jak tłumaczył porucznik na kartach swojego pamiętnika: „Wszystkie dewotki podniosłyby lament na całą Polskę, że prześladuję świętą religię katolicką i udręczam „dobrodzieja” (…). Ksiądz kanonik jest zresztą poza wszelkimi podejrzeniami”. Widać z tego, że nietykalność kleru nie jest wymysłem ostatnich lat, ale obowiązywała również w poprzednim ustroju.
Przy okazji poszukiwania maszyny porucznik i jego ekipa wpadli na ślad kilku grubszych afer. Parę osób nawet aresztowano, między innymi niejakiego Witkowskiego, pijaczynę, który wynosił z fabryki ściśle tajny produkt i przekazywał go (odpłatnie oczywiście) odbiorcy z Wybrzeża. Witkowski miał wskazać milicji owego odbiorcę – umówił się z nim w kawiarni, nie informując o swojej wpadce. I tu mamy scenę, która dobitnie świadczy o sprycie młodego porucznika.
Otóż Witkowski, choć pozornie przygłupi pijaczyna, postanowił skorzystać z okazji i zażyć luksusu na koszt milicji. Siedząc przy stoliku zamówił najdroższe zakąski i sporą ilość alkoholu, chociaż przy sąsiednich stolikach siedzieli milicjanci, bo wiedział, że nikt mu nie przerwie libacji w obawie przed zdekonspirowaniem. Porucznik z przerażeniem patrzył na obżerającego i opijającego się oprycha, pewien, że z własnej kieszeni będzie musiał pokryć niemały rachunek. Toteż kiedy przybył kontrahent Witkowskiego, porucznik nie rzucił się nań od razu z kajdankami, ale odczekał aż tamten ureguluje rachunek Witkowskiego i dopiero przystąpił do akcji. Prawda, że bardzo roztropnie?
W ogóle Witkowski sprawiał porucznikowi spore kłopoty. Osadzony w areszcie na posterunku w Wisajnach, gdzie nie było stołówki, nie mógł przecież umrzeć z głodu, więc porucznik dzielił się z nim swoimi śniadaniami i kolacjami, a obiady kupował mu w gospodzie. Zajął się też jego żoną i dwójką dzieci – steranej życiem kobiecie załatwił pracę, a młodsze z dzieci umieścił w przedszkolu. Wygarnął przy tym pijaczynie, co myśli o jego nałogu i braku troski o rodzinę, na co Witkowski odparł: „Będę siedział, to może się oduczę. Dawniej nie piłem”.
A tymczasem nadal trwało poszukiwanie maszyny do pisania. Porucznik wpadł na pomysł, jak sprawdzić wszystkie maszyny hurtem, a jego kolega przypomniał mu historię sprzed paru lat: „(…) swego czasu poczta wydała zarządzenie, że wolno jest nadawać telegramy jedynie wypełnione pismem maszynowym. (…) Prawdopodobnie miało ono na celu podniesienie dochodów poczty i wprowadzenie ukrytej podwyżki taryfy. W każdym urzędzie posadzono urzędnika z maszyną, który za złotówkę czy też dwie (…) wypełniał ludziskom blankiety. (…) pomysł jakiegoś niefortunnego biurokraty odniósł wprost przeciwny skutek. Dochody poczty jeszcze się zmniejszyły”. Tak więc widzimy, że zmieniają się czasy, ludzie, ustroje, a Poczta Polska pozostaje wciąż niezmienną i tylko patrzy, jak klientom opróżnić portfele.
Skupiłam się na warstwie społeczno-obyczajowej, a wątek kryminalny zepchnęłam niejako na margines. Zupełnie jak autor, który wprawdzie doprowadził nas do wyjaśnienia zagadki i szczęśliwego aresztowania przestępcy, ale jakby mimochodem, skupiając się głównie na pokazaniu życia w małym miasteczku w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.