- Autor: Lesławski Andrzej
- Tytuł: Ja nie chcę wiedzieć, że umarłeś
- Wydawnictwo: Ilustrowany Kurier Polski
- Seria: druk w 96 odcinkach pomiędzy 31 marca (nr 77) a 23 lipca 1963 r. (nr 172)
- Rok wydania: 1963
- Nakład:
- Recenzent: Tomasz Kornaś
- GAZETOWIEC
Brylanty w prądnicach
Andrzej Lesławski to pseudonim pisarza Andrzeja Mozołowskiego, autora m.in. cyklu historycznego o wojnie na Pacyfiku. Mozołowskiego można również wpisać na listę polskich autorów powieści milicyjnych – w roku 1963 „Ilustrowany Kurier Polski” drukował w odcinkach jego milicyjną powieść zatytułowaną „Ja nie chcę wiedzieć, że umarłeś”.
Jest to klasyczny kryminał milicyjny – są trupy, śledztwo, milicja, zaś fabuła powieści okraszana jest cennymi uwagami przybliżającymi rzeczywistość epoki środkowego Gomułki. Akcja jest – niestety – dość chaotyczna i niespójna. Zaczyna się od morderstwa ulicznego grajka – żebraka; milicja wdraża śledztwo w toku którego pojawiają się inne wątki, inne tropy, milicja idzie za nimi w ogóle zarzucając dochodzenie w sprawie grajka (wraca do niego na samym końcu powieści) . Ale skoro trop doprowadził na ślad – jakże klasyczny to model – dużej grupy przemytniczej to nic dziwnego, że grajek musiał pójść w odstawkę. Niecna szajka przemycała brylanty; w jaki sposób ? W sprzedawanych za granicę maszynach, pod uzwojeniem prądnic elektrycznych… Inny dochodowym zajęciem szajki było zdobywanie legitymacji służbowych, dowodów osobistych które następnie były „zbywane za granicą wiadomym ludziom potrzebującym ich dla wiadomych celów”.
Niezbyt zajmującą fabułę autor wynagrodził uroczymi w kilku momentach opisami przybliżającymi rynek samochodów, prasy, papierosów, gastronomii. Otóż – bohaterowie jeździli Wartburgami, Warszawami, Moskwiczami, palili „Rarytasy”, (marzyli o trudno osiągalnych „Carmenach”), jednym z najpoczytniejszych tytułów prasowych był „Przekrój” (podobno znacznie łatwiej go było dostać w Łodzi niż w Warszawie), zaś delikatesem z wyższej półki był bułgarski groszek. Ten groszek – a raczej jego pancerne opakowanie – uratował nawet życie jednemu z bohaterów, doktorowi Stefańskiemu. Było tak: Stefański „niósł dwie puszki bułgarskiego groszku. Basia bardzo lubiła groszek. Z majonezem”. Radosne refleksje okołogroszkowe przerwał oddany do jego szczęśliwego posiadacza strzał. Padając doktor nie zmienił tematu rozmyślań: „psiakrew, groszek mi dranie przestrzelili”. Sam zaś doktor bardziej niż w bułgarskim groszku z majonezem gustował w wymyślniejszych potrawach. Jego ulubionym daniem były placki ziemniaczane ze śmietaną i cukrem.
Mamy w powieści też scenkę rodzajową z knajpy. Jeden z bohaterów udał się do baru „Smok” w celach obserwacyjnych; na szybkiej obsłudze bynajmniej mu nie zależało. Tymczasem – „jak na złość, nie minęło nawet pięciu minut [sic], a już zjawił się kelner i Paweł chcąc nie chcąc, zamówił wątróbkę i sałatkę z pomidorów, jedno z nielicznych nie skreślonych jeszcze z karty dań na gorąco. Minęło drugie pięć minut i dziesięć, kelner zdążył pojawić się po raz drugi z informacją, że pomidory już >>wyszły<< i czy szanpan życzy zamiast tego mizerię”.
Część akcji powieści autor umiejscowił w Łodzi. Warto o tym wspomnieć, bo autorzy milicyjnych powieści z wielką niechęcią prowadzili akcję poza stolicą. Lesławski tak napomknął o obrazie miasta z początku lat 60-tych: „Łódź z roku na rok staje się ładniejsza – aczkolwiek daleko jej jeszcze do miana pięknego miasta (…) Nie zmienia się tylko zaawansowanie robót przy budowie Teatru Wielkiego, która to budowa jest akurat tak samo rozbabrana jak przed dziesięciu laty”.
Z powieści można się było jeszcze dowiedzieć, że wówczas w kraju było około 205 tysięcy maszyn do pisania, że ówczesne uregulowania PKP głosiły, iż „przedział pierwszej klasy przeznaczony jest dla sześciu podróżnych, jednak w wypadku tłoku, podróżni obowiązani są jechać po osiem osób w przedziale”, że „ostatnim krzykiem mody były „damskie, elastyczne rajstopy bez szwów”. Podkreślenia wymaga też ofiarność i poświęcenie dla sprawy prowadzących dochodzenie funkcjonariuszy MO. Taka np. podporucznik Komendy Głównej MO Kasia Ziębówna – zatrudniona sprytnie jako gosposia w domu jednego z podejrzanych o udział w grupie przemytniczej – dała się nawet pryncypałowi podszczypywać. Ale czytelników milicyjnych kryminałów takie poświęcenie w służbie obywateli dziwić nie powinno (zwykła to rzecz), choć rodzaj poświęcenia podporucznik Ziębówny był raczej nietypowy.
Podsumowując – fabuła taka sobie; wartość powieści – z dzisiejszej perspektywy rozważana – polega na opisach okoliczności, zdarzeń w stosunku do akcji absolutnie pobocznych. Uroda niemałej liczby powieści milicyjnych zasadza się nie na dobrej, płynnej akcji, lecz na opisach gastronomii, opisach niedostatków w placówkach handlowych, opisach – mniej lub bardziej serio podawanych – zachowań bohaterów. Powieść Lesławskiego do takiego właśnie rodzaju tytułów należy.