Bieńkowska Danuta – Siedemnaście twarzy Bożydara Gwoździa 70/2008

  • Autor: Bieńkowska Danuta
  • Tytuł: Siedemnaście twarzy Bożydara Gwoździa
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1957
  • Nakład: 10000
  • Recenzent: Paweł Smoliński

Mister MacAreck z Siedlec miał słabość do Żeromskiego

Gdyby urządzić konkurs na najdziwniejszy tytuł powieści milicyjnej, o książce Danuty Bieńkowskiej byłoby z pewnością głośno. I chyba tylko z tego powodu, bo treść, niestety, nie zadziwia. Autorka nie potrafi ułożyć intrygi. Od początku wiadomo, kto jest złym bohaterem. Czytamy więc mniej lub bardziej zabawne opisy kolejnych oszustw Bożydara Gwoździa. To cwaniak rodem z Siedlec, który dokonuje tytułowych siedemnastu przekrętów. O ich przebiegu dowiadujemy się od majora Brejwo. Ten as śledczy „ma ponad 30 lat” i dobiegającego siedemdziesiątki przyjaciela,  profesora Blatta, „emerytowanego specjalistę w dziedzinie medycyny sądowej”, któremu cierpliwie opowiada o siedemnastu twarzach Bożydara Gwoździa.


Zaczyna się od tego, że tytułowy cwaniak podaje się za „inspektora z ministerstwa”. Milicyjnym lizakiem zatrzymuje automobilistów, którzy nie mają czystego sumienia: prowadzą po kielichu, zapomnieli dokumentów lub wykorzystali służbowy wóz po godzinach pracy. „Inspektor” okazuje się jednak człowiekiem. Za kilka stówek przymykał oko i zapomina o wykroczeniu.
W kolejnej odsłonie powieści Bożydar pojawia się w niewielkiej mieścinie, gdzie poznaje zacnego sędziego Sosnowskiego. Młodzieniec szybko wykorzystuje nieskazitelną opinię staruszka, by – podając się za jego protegowanego – porobić drobne kanty: szewca naciągnąć na buty, krawca na drogie ubranie. Niby nic wielkiego, ale zysk jest. Gdy już ma trochę gotówki, Bożydar pojawia się w mieście N., gdzie zaczyna pracę w wojewódzkiej radzie narodowej. Zostaje referentem do spraw ewidencji. W tejże radzie zaopatruje się w różne druki, legitymacje i formularze, które ułatwiają mu późniejsze znalezienie pracy (zostaje między innymi likwidatorem spółdzielni) i dalsze niecne machinacje. Zmęczony awanturniczym życiem, Gwóźdź znajduje chwilowy spokój w pegeerze. Z nudów wchodzi jednak w konszachty z gospodarzem, który zamierza powiększyć swój park maszynowy. I tak zaczyna się seria kolejnych przestępstw.
Bożydar to oszust – jak mawiał major Brejo – szczególnie inteligentny i utalentowany. Nic zatem dziwnego, że jeszcze przed połową książki zostaje dyrektorem szpitala, a przy jej końcu podpisuje ze stołecznym wydawnictwem umowę na… powieść kryminalną. W końcu jednak wpada, co jest wiadome od początku powieści. Nie wiemy tylko, w jakich okolicznościach to nastąpi.Końca książki nie zdradzę, dodam tylko, że major Brejwo wpada na trop Darka (tak Bożydara nazywa jego dawna sympatia z Siedlec) między innymi dzięki jego fascynacji Stefanem Żeromskim. Hochsztapler Gwóźdź posługuje się bowiem nazwiskami bohaterów powieści wielkiego pisarza.
Czytając książkę Danuty Bieńkowskiej odniosłem wrażenie, że gdzieś już spotkałem się z podobnym typem cwaniaka, co to zabierał bogatszym i zostawiał sobie. Szybko przypomniała mi się powieść Jerzego Edigey’a „Mister MacAreck i jego businnes”. Tak! Gwóźdź to taki Henio Makarek, tylko mniejszego formatu. Podobnie jak Amerykanin, chłopak z Siedlec czuje się jak ryba w wodzie „w środowisku dotkniętym jakąś skaza”.
– Bo tam, gdzie Bożydar trafia na porządnego i odważnego człowieka, oszustwo nie może się powieść – zapewnia profesora Blatta major Brejwo. Sęk w tym, że Gwóźdź głównie obraca się w niezbyt ciekawym środowisku  Ot, choćby takie towarzystwo z wojewódzkiego miasta na zachodzie kraju. „… mecenas Kolanko nie waha się pobierać od klientów znacznych honorariów bez wiedzy zespołu adwokackiego, doktor Guzdrała (ginekolog przyp. red.) i pan Betreiber mają na sumieniu oszustwa podatkowe, nadto doktor bywa czasem wyrozumiały dla swych pacjentek nie pragnących mieć dzieci, a  pan Betreiber mógłby wiele opowiedzieć, w jaki to sposób zdobywa surowce dla swej spółdzielni”.

Co mnie uderzyło w tej powieści, to stosunek jej autorki do Kościoła katolickiego. Chyba w żadnych innych PRL-owskich kryminałach, które czytałem, nie jest on tak negatywny. Oto kilka przykładów (podkreślenia moje):

  • „(…) ci porządki ludzie, dobrzy obywatele, wierni synowie Kościoła katolickiego, dopuszczają się czynów godnych potępienia w imię moralności, dobra ojczyzny i zasad katolickich.”
  • Dziecko „(…)  dla zasady ma chodzić do kościoła i odmawiać paciorki, chociaż  nic jeszcze z tej magii nie rozumie.(…) Bo też właściwie zasady bogobojnych matek są (…) są ciasne jak łupinka orzecha”.„Byle aspiryna w cudzoziemskim opakowaniu  okazuje się lekiem wprost cudownym, o zadziwiających właściwościach, ani trochę nie podobnym do krajowej aspiryny. Byle kawałek wełny gładzi się z szacunkiem i , z westchnieniem „angielska!”. A potem narzeka się jeszcze, że w szkołach źle dziś uczą historii ojczystej. Nikt jednak nie wie, jak należałoby jej dobrze nauczać, a to z prostego powodu, że żadna z bogobojnych matek nie zna naprawdę dziejów swej ojczyzny, nie zna jej literatury ani dzieł sztuki”.
  • Aż dziwne, że pisarka z tak wyrazistymi poglądami nagrodę PRL-owskiego Prezesa Rady Ministrów za twórczość dla młodzieży otrzymała dopiero w 1978 roku…