- Autor: Koźniewski Kazimierz
- Tytuł: Dwie Kobry
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1978
- Nakład:
- Recenzent: Monika Przygucka
- Broń tej serii: Druga seta
Śmierć w motelu, czyli audiotele
Zabrawszy się do książeczki Władysława Korkozowicza miałam nadzieję, że przypomnę sobie piękne czasy dzieciństwa, kiedy – wraz z sygnałem Kobry i mrugającym okiem węża, w czwartki – moi dziadkowie zasiadali przed czarno-białym telewizorem marki Ametyst (niestety babcia, słusznej postury, ustawiała fotel w taki sposób, by nie pozwolić małoletniej na oglądanie; moje spotkania z Kobrą odbywały się więc z perspektywy dywanu i oglądane były jednym okiem spomiędzy nóg fotela… – cóż, program „tylko dla widzów dorosłych”).
Widzowie Kobry, którzy stali się widzami tragedii (?), także zasiadali w fotelach w niecierpliwym oczekiwaniu; niektórzy biegli do domu w nadziei, że zdążą przed rozpoczęciem przedstawienia i telewizor „nie zacznie skakać”. Przedstawienie teatralne w powieści przypomina czasy, kiedy sztuki teatru telewizji grane były „na żywo”, a telewizor był luksusem, który do mieszkania szczęśliwego posiadacza przyciągał wszystkich sąsiadów, szczególnie w czwartki. Technika przedstawień „na żywo” (ech, gdzie te czasy!) stała się spiritus movens intrygi.
Na oczach tłumu, w trakcie spektaklu pt. „Śmierć w motelu”, aktor grający rolę Charlesa, Wojciech Gruszecki, amant teatru, ginie porażony prądem (maszynka elektryczna). Wszyscy są podejrzani: reżyser, aktorzy, kamerzyści, operatorzy świateł i dźwięku. W związku z poszukiwaniem motywu morderstwa pojawiają się kolejne postaci – narzeczone zamordowanego, zawistni koledzy. Kobiety są wredne, kłamią z powodów – oczywiście – sercowych, mężczyźni – śmieszni w swych małych ambicyjkach, nie zostawiają na zamordowanym suchej nitki. Wydaje się, że przepytywani świadkowie morderstwa pokazują się w innym świetle – już nie w świetle reflektorów, ale jako ludzie targani namiętnościami: miłością, zawiścią, chciwością. Śledztwo jest prowadzone „wewnętrznie”, z udziałem doktora, w oczekiwaniu na oficerów MO; zresztą ich obecność może być jedynie przypadkowa – milicjanci w tej powieści funkcjonowaliby raczej jak mało przydatne rekwizyty.
Powieść toczy się na dwóch płaszczyznach: „w telewizji”, na planie sztuki i za kulisami oraz po drugiej stronie szklanego okienka, wśród widzów Kobry. Opisane reakcje i emocje telewidzów wskazują, że „druga Kobra” – prawdziwe morderstwo – jest śledzone równie pilnie jak ta wymyślona. Widzowie dzwonią do telewizji, wymyślają przyczyny i wersje wydarzeń, sugerują motywy i wskazują mordercę… istne audiotele!
Są też sceptycy:
”– Masz co oglądać, nudne jak flaki z olejem. Teraz on wezwie następnego aktora, będą gadali w nieskończoność o głupstwach…
– Człowieka zabili, a ty nazywasz to głupstwem.
– Zabili! Już facet w aucie leci do domu i pewnie je kolację. To kukła leży na ziemi, a ludzie dają się tak czarować…”
Aktorzy bardzo późno zauważają, że mikrofony są włączone i kamery pracują – czy to tylko trick telewizyjny, czy prawdziwe morderstwo pokazane przypadkiem milionom widzów? Poza wątkiem zmierzającym do wyjaśnienia morderstwa, mamy w powieści przykład siły mediów w entourage’u wczesnych lat sześćdziesiątych – komentarze widzów są momentami porażające:
„– Tak wykorzystać scenariusz sztuki …(…)
– Właśnie! Mordować na oczach całego kraju!”.
W toku wyjaśniania przyczyn morderstwa poznajemy mechanizm przygotowania przedstawienia telewizyjnego – zaczyna się czytelnikowi wydawać, że morderstwo „na żywo” jest tylko pretekstem do pokazania siły telewizji i jej mechanizmów – podglądanych od kuchni.
Na koniec otrzymujemy wyjaśnienie historii, które jest dla mnie mało przekonywujące – czy była to tylko zabawa z widzem, kino w kinie, czy tragedia, którą przypadkiem obejrzały miliony? Może ta intryga to niezły pomysł na kolejny telewizyjny reality show, ale na powieść – zbyt skomplikowana i wymagająca maestrii od autora. Tego panu Koźniewskiemu niestety zabrakło. Nie wynagradzają tych braków nawet tak archaiczne w kryminalnych powieściach zwroty jak „był z niego przystojny filut”, „kokiet był z niego”, „gang hochsztaplerów” (sic!), ani karkołomne „eunuchy psychiczne” czy „ty skrobaczu bożej siostry”. Męczący jest też brak jedności czasu (gramatycznie) – nie mający nic wspólnego z podziałem na płaszczyzny fabularne. Z przykrością – nie polecam amatorom wątków kryminalnych i sugeruję potraktowanie powieści jako ciekawostki w historii telewizji.
Na koniec jeszcze mała uwaga – nie bardzo rozumiem, dlaczego w tytule i w tekście słowo Kobra pojawia się w cudzysłowie? Wystarczyłaby przecież duża litera, aby nie pozostawić czytelnikowi wątpliwości, że nie chodzi o węża, tylko symbol teatralnego kryminału…