Bartnikowski Bogdan – Nocą przychodzi śmierć 129/2024

  • Autor: Bartnikowski Bogdan
  • Tytuł: Nocą przychodzi śmierć
  • Wydawca: MON
  • Rok wydania: 1969
  • Nakład: 10310
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Przy niebieskich błyskach ekrazytówek

Bogdan Bartnikowski (ur. 1932) jest autorem wielu książek o tematyce wojennej oraz wojskowej (przede wszystkim lotniczej). Recenzowana pozycja liczy 148 stron, a jej cena okładkowa to 8 zł

Akcja to czy się w fikcyjnej Dyni („ni to wsi, ni to mieście”) położonej na Podlasiu, w roku 1947.

Kazik w czasie Kampanii Wrześniowej, w stopniu sierżanta, służył w cekaemach, a po przejściu do partyzantki AK był szefem zwiadu w oddziale „Obucha”. Po wojnie został komendantem miejscowego posterunku MO – do czasu, aż nie wziął się za niego resort, z uwagi na podejrzenia o powiązania ze zbrojnym podziemiem. Mimo, że nic mu nie udowodniono, miał już tego dość i na własną prośbę odszedł z milicji. Przeszedł na własną gospodarkę i wstąpił do PPR. Któregoś dnia spotkał w mieście towarzysza broni z lasu -„Krępego”, który wciąż służył u „Obucha”, a który szukał woźniców na jakąś nocną akcję. Kazik domyślił się, że „leśni” chcą napaść na milicyjny posterunek. Targany wątpliwościami, w końcu zdecydował się powiadomić o tym obecnego komendanta. Z początku nie uwierzono mu. Dopiero, gdy zerwana została łączność telefoniczna, zaczęto barykadować budynek.

Obsada posterunku nie była zbyt silna, bo liczyła tylko pięciu ludzi. Byli to: komendant – plutonowy Franio Kozicki, Wołodia (”ni Polak, ni Rusek”), kapral Józio Świtalski („frontowiec”), Stefan i Jasiek („smarkacze”). Wyposażeni byli w trzy pepesze, dwa karabiny oraz kilkanaście granatów. Kazik postanowił dołączyć do nich i wziąć udział w obronie. Brakowało jednak dla niego broni. Znalazła się, gdy Wołodia przyniósł z domu nielegalnie posiadaną swoją prywatną kolekcję tj. „germański automat, parabellum, nagan, parę granatów, patrony” ( w książce „wystąpią” jeszcze: sten, polski kabe, bergman, szmajser, efenka i panzerfausty).

Gdy zapadł zmrok w mieście pojawił się, liczący kilkadziesiąt osób, „Samodzielny batalion polskiej armii wyzwoleńczej” na czele z „Obuchem” i znanymi Kazikowi – „Krępym”, „Gnidą”, „Chińczykiem” i „Kocurem”. Milicjanci nie przyjęli propozycji poddania posterunku, złożonej im bezpośrednio przez „Obucha”. Znali zasady, którymi kierował się szef bandy ( „kula, stryczek, kula, baty”) i wiedzieli, że po poddaniu się zostaliby torturowani i zabici. Pozostała im więc tylko zaciekła obrona do upadłego. Nie podejrzewali jednak, że „Obuch” posunie się do aż tak bardzo nieczystych zagrań …

Książka ta spodobała mi się przede wszystkim z trzech powodów. Pierwszy to iście westernowy klimat. I choć sytuacja w powieści jest inna, to na myśl nieodparcie przywodzi film „Siedmiu wspaniałych”. Książkowych „sześciu wspaniałych” w tym przypadku nie broni biedaków, ale samych siebie i swojego posterunku będącego niczym siedziba szeryfa. Drugi powód to nietypowa narracja: autor ukazuje otaczającą rzeczywistość, co rusz oczami innego z obrońców. Trzeci to genialnie przedstawione rozterki każdego z nich, podejrzliwość, lęk i wątpliwości co do wyboru właściwego sposobu działania.

Czytając tę powieść uświadomiłem sobie, że właśnie tego typu książki – wydane przez MON – są przyszłością recenzencką naszego Klubu. Czyste peerelowskie kryminały kiedyś się wykończą (np. spośród serii „Ewa wzywa 07” niezrecenzowana jest już tylko jedna pozycja – „Sztyletem w serce”, podobnie jest z „Labiryntem” – do zrecenzowania pozostała już tylko jedna, a mianowicie „Człowiek, którego nie było” i to brytyjskiego autora), a monowskich pozycji wspomnieniowych i quasi-wspomnieniowych jest bez liku. Zapraszam do przeczytania – związanego z tym – postscriptum.

Ciekawe cytaty: „Wypijemy po jednym (…) dla zaostrzenia wzroku” . „Odbili litr buraczanki”.

Ps. (ale tylko dla zagorzałych Klubowiczów – czytelników recenzji). Kiedy zaczynałem swoją recenzencką przygodę w naszym Klubie, wszystko wydawało się takie proste. Niezrecenzowanych peerelowskich kryminałów było w bród, nic tylko wybierać, czytać i pisać. Od tamtej pory jednak sporo się zmieniło. Kryminałów tych znacznie ubyło, a te które pozostały zazwyczaj są … dłuższe niż 200 stron, co wpływa na częstotliwość sporządzania recenzji. Co jakiś czas zastanawiam się, ile jeszcze może być nieodkrytych pozycji kwalifikujących się tematycznie do zrecenzowania w MOrd-zie. Teraz też mnie naszło takie gdybanie, choć nie uważam żeby były to dywagacje.

Aby oszacować tę liczbę należy przypomnieć sobie, co – poza „milicyjniakami” oczywiście – należy do właściwości rzeczowej naszego Klubu. Otóż są to powieści (opowiadania) czysto kryminalne i sensacyjne (w tym szpiegowskie), ale także produkcyjne, młodzieżowe lub dziecięce, historyczne (reportaże, wspomnienia, pseudohistorie propagandowe), a nawet przygodowe (np. „Crimen” Hena) i science-fiction („Hotel pod poległym alpinistą”) z wątkami kryminalnymi, wydane lub napisane w czasach PRL przez polskich autorów lub innych, ale tylko tych z „socstran” (dla niezorientowanych w nomenklaturze: z krajów socjalistycznych), w których występują funkcjonariusze MO lub Policji, UB/SB i WSW, WOP, ORMO, KBW, a także detektywi, w tym również tacy „jednorazowi” lub nastoletni. Zgonie z opinią Prezesa, do naszego Klubu kwalifikują się też książki kryminalne (lub przynajmniej te z takimi wątkami) wydane przed i po okresie Prosperity Robotniczo – Ludowej, przez znanych i zasłużonych „kryminałologów” tworzących w tymże PRL (np. Kazimierz Korkozowicz, który kryminały pisał zarówno przed, w trakcie jak i po okresie ustroju komunistyczno-socjalistycznego w naszym kraju). Mając to wyjaśnione, można już spokojnie przystąpić do kalkulacji.

Jeśli chodzi o wielkie serie kryminalne („Jamnik”, „Kluczyk”, „Ewa”, „Labirynt”, czy „Różowa Okładka”) i te mniejsze („Buźka”, „PAS”), to niezrecenzowanych książek, ale przypominam tylko socjalistycznych autorów i z wątkami kryminalnymi, pozostało już tylko kilkanaście. Ogromnym zagłębiem, nie mających recenzji pozycji, jest Wydawnictwo … „Wielki Sen”. Nie ustaliłem dokładnie ich liczby, ale jest ona rzędu kilkudziesięciu książek. Pod tym względem przebija je tylko KAW i jego seria „Ekspres Reporterów”, z której do zrecenzowania pozostało jeszcze ponad sto reportaży kryminalnych. Jeśli chodzi o pozycje z serii „Biblioteczka Przygód Żołnierskich” i „Biblioteczka Ziem Zachodnich” to na rozkładzie brakuje dosłownie kilku tomików. Nie można też zapomnieć o MON-owskiej serii „Biblioteczka Żółtego Tygrysa”, z której około trzydziestu tomików (dotyczących m.in. walk z Werwolfem, UPA i zbrojnym podziemiem) kwalifikuje się do zrecenzowania, czy też np. o serii „Życie na gorąco” (kilka książek). Odnośnie powieści dla dzieci i młodzieży to znam około dziesięciu tytułów do opracowania (m.in. Edmunda Nizurskiego). Niemożliwością jest – z uwagi na brak dobrego rozpoznania – określić liczbę książek produkcyjno-kryminalnych oraz dotyczących wspomnień funkcjonariuszy, ale idzie ona przynajmniej w dziesiątki. Swoje „badania” skierowałem obecnie na literaturę, na podstawie której powstały w PRL-u filmy kryminalne i sensacyjne oraz inne produkcje, ale z takimi wątkami. „Świeżynek” powinno tu być nie mniej niż dwadzieścia. Trzeba będzie też w dalszej przyszłości przeanalizować książki wydane – poza serią „Labirynt” – przez Wydawnictwo MON, gdyż jest ono prawdziwą kopalnią pozycji o tematyce szpiegowskiej i „kabewuskiej”. Jednocześnie – mimo świetnego rozpracowania dokonanego przez specjalistów od gazetowców – wciąż terra incognita pozostają niektóre kolorowe tygodniki (głównie „Przekrój” i „Dookoła świata”, ale też i inne, w tym nawet „Przyjaciółka”), w których można znaleźć prawdziwe perełki kryminalne. No i jest jeszcze przynajmniej dwadzieścia komiksów – wydanych zarówno w formie zeszytów (w tym m.in. kilka z serii „Kapitan Żbik”, jeden z serii „Pilot śmigłowca” i dwa z serii „Z archiwum Jerzego Wróblewskiego”) jak i w gazetach.

Obstawiam, że liczba trzysta – jako dotycząca pozycji pozostających w naszym zainteresowaniu, a niezrecenzowanych – jest dolną granicą moich szacunków, górnej nie sposób określić z jako-taką przyzwoitością. Wynika z tego, że klubowym recenzentom bezrobocie na razie nie grozi, a przecież nawet w sytuacji podbramkowej można zawsze zrecenzować coś, co już ma recenzję, albo jakąś nie mającą recenzji pozycję zagranicznego autora, wydaną w którejś z peerelowskich serii lub poza nimi, ewentualnie jakiś przedwojenny polski kryminał. Nie pozostaje zatem nic innego jak tylko wziąć się do wytrwałej i niczym nie zmąconej pracy na rzecz tych osób, którym wyrażenie „powieść kryminalna” nie jest obce, a wręcz bardzo bliskie.