Pierre Nemours – Ufam panu mecenasie 145/2011

  • Autor: Pierre Nemours
  • Tytuł: Ufam panu mecenasie
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Różowa okładka
  • Rok wydania: 1976
  • Nakład: 100260
  • Tłumacz: Stanisław Gogłuska
  • Recenzent: Iwona Mejza

Nie to widzimy co widzimy, tylko to co chcemy widzieć – niestety.

Młody adwokat Herv’e Rigault przekraczając bramy więzienia Fresnes,nie miał pojęcia, że od jego zaangażowania w sprawę będzie zależało aż tak wiele. Przychodził jako obrońca wyznaczony z urzędu, pracownik  „stajni” byłego prezesa izby adwokackiej, Simoniego. Już to przydawało znaczenia i zapewniało swego rodzaju ochronę bronionemu przez niego człowiekowi.

A był to przypadek z gaunku beznadziejnych.Arab, Brahim Sliman, urodzony w 1942 roku, w  Maroku, w miejscowości Suk el Arba w Gharb.Już to skazywało go zaocznie na karę śmierci za pozbawienie życia dwóch mieszkańców miasteczka Meudon, Desire Montgarniera i Katarzyny Pradel.Nie było przeciw niemu jakichś specjalnych dowodów. Na miejscu zdarzenia brak jego odcisków linii papilarnych, w jego mieszkaniu brak zrabowanej gotówki. Jedynie w samochodzie do niego należącym odkryty gałgan przesycony krwią staruszka.Nic więcej. Nie miało to znaczenia dla policji, która zadowolona, że znalazła kozła ofiarnego zaprzestała jakichkolwiek poszukiwań.
Taki pasztet dostał się młodemu mecenasowi, który zrazu nastawiony wobec skazanego negatywnie, po kilku rozmowach, postanowił rozpocząć swoje własne śledztwo.Śledztwo, które da zaskakujące rezultaty. A potrzeba było tak niewiele; odrobina wysiłku, dobrej woli i na samym początku: wyzbycie się uprzedzeń rasowych.
Najczęściej  mówiąc o kryminałach społecznych mamy na myśli kryminały skandynawskie, gdzie faktycznie tło społeczne jest mocno zarysowane, a niejednokrotnie wysuwa się na plan pierwszy przed sprawy kryminalne. Pierre Nemours bardzo umiejętnie napisał kryminał społeczny równoważąc znakomitą, pełną napięcia i zwrotów akcję z tłem ściśle społecznym. I właśnie na tlo społeczne chciałabym zwrócić szczególną uwagę. Przygotowując się do napisania tej recenzji sięgnełam po encyklopedię  i sprawdziłam sobie jak definiuje ona pojęcie tolerancji. Pozwolę sobie tę definicję przytoczyć: „Tolerancja, socjol. uznawanie prawa innych do posiadania poglądów, gustów itp. odmiennych od poglądow oceniającego; nie obejmuje jednak idei wstecznych, antyhumanitarnych, czy wręcz zbrodniczych.” Natomiast tolerancja religijna to” uznawanie prawa innych do wyznawania religii odmiennej od religii przez siebie wyznawanej bądź  od  światopoglądu bezreligijnego; przeciwieństwo fanatyzmu religijnego”. W Wikipedii znajdziemy oczywiście dużo obszerniejsze definicje, ale przecież wystarczy byśmy pamiętali, że inny nie oznacza gorszy, a tak właśnie założyli ci, którzy oskarżyli Brahima Slimana o popełnienie morderstwa. Usprawiedliwieniem wszelkich niezrozumiałych dla francuskiej policji i francuskiego społeczeństwa okoliczności jest  zdanie „oni myślą inaczej”.
Lata sześćdziesiąte to dla Francji bardzo trudny okres. Czas po koloniach, pożegnanie się z własną wielkością, narodowa duma doznająca uszczerbku. Po przejęciu władzy w 1958 roku przez Charles’a de Gaulle’a nastąpił proces żegnania się z koloniami. Ruchy niepodległoścowe i wyzwalanie się północy Afryki spod jarzma kolonizatorów kończyły sie sukcesem. Rok 1960 nazwano „rokiem Afryki”. Kraje  Afryki zaczynały budować swoje państwa niejako od podstaw. Ludzie bardziej przedsiębiorczy, umiejący czytać i pisać często wybierali emigrację w poszukiwaniu chleba, a jechali do kraju, którego język był im znany. Brahim pojechał do Francji, by zarobić na otworzenie warsztatu mechanicznego w swej rodzinnej miejscowości. Zamiar godny pochwały.
Książka została wydana w 1970 roku. Był to czas, gdy Francuzi nadal kultywowali mentalność  „dobrych, prawomyślnych mieszczan” odrzucających wszystko co niezrozumiałe. W tym co niezrozumiałe mieściły sie idee ruchu hippisowskiego i napływająca do Francji falami emigracja, zwłaszcza mieszkańcy byłych kolonii i protektoratów Francji.Nazywano ich pogardliwie kozłami, a służąca nieopatrznie zadająca się z Brahimem za sam fakt znajomości z nim wylądowała na bruku.Brahim został wskazany policji jako sprawca ponieważ „miał twarz mordercy”. Mecenas Rigault dostał do wykonania bardzo trudne zadanie. Na początku sam pełen nieufności, potem musiał pokonywać mur nieufności u innych uczestniczących w tej sprawie ludzi.Ani sędziemu, ani tym bardziej policji nie zależało na wykryciu prawdziwego sprawcy, skoro mieli sprawcę idealnie nadajacego sie do skazania. Żeby nie było zbyt prosto, w pewnym momencie mecenas znalazł idealnego podejrzanego, z motywem, wyrzuconego poza nawias społeczeństwa. Przewrotny los chciał by obrona tego młodego człowieka przypadła także jemu. Wszystko było zbyt piękne by było prawdziwe. Trzeba podkreślić, że najpierw mecenas jak samotny jeździec walczył o sprawiedliwość, potem w walkę włączył sie także aparat kancelaryjny i sam prezes Simoni, który miał chrapkę na precedens; dwa wyroki uniewinniajace w sprawie o morderstwo prowadzonej przez zatrudnionego przez niego adwokata. Jakaż reklama!

Niewielu ludzi wierzyło w niewinność Brahima Slimana.Jako zbrodniarza potraktowali go także jego dawni ziomkowie i współmieszkańcy, niezadowoleni, że udało mu się wybić, znaleźć  lepszą pracę, lepsze mieszkanie. Jednym z ludzi wierzących w jego niewinność był jego przełożony w bazie samochodowej w Billancourt Rene Goralski, polak z pochodzenia. Nie miało to większego znaczenia, Goralski był postrzegany jako „czerwony”.
Książka bardzo dobra, zmuszająca nadal do refleksji  i to po czterdziestu latach od napisania.Pytania: czy zawsze inny będzie znaczyło gorszy? Czy to, że nie rozumiem  musi oznaczać strach i niechęć poznania?
Chciałabym na końcu zacytować  fragment, które zrobił na mnie szczególne wrażenie:
(… – Więc jest aż tak źle? A czy ja znam tego pańskiego przestępcę?
Herve Rigault przecząco potrząsnał głową. – On nie należy do pańskich klientów, ojcze Damien. To Arab. Uwięziony pod zarzutem podwójnego morderstwa. A więc przypadek powiedziałbym, oczywisty…
Kapelan chwilę milczał. – Coś o tym słyszałem – rzekł w końcu z namysłem. – Pański klient znajduje sie tu dopiero od kilku dni, jeżeli to ten , którego mam na myśli. Jeszcze nie miałem okazji go zobaczyć.
– W każdym razie – rzekł adwokat nieco rozczarowany – byłby ksiądz tylko stracił czas. Brahim Sliman… To nie brzmi jak nazwisko dobrego chrzescijanina.
– Być może potrzebuje mnie bardziej niz inni- usmiechnął się kapelan. – Muzułmanie są często wsród nas bardzo osamotnieni, a ich nędza jest ogromna… Ostatecznie istnieje tylko jeden Bóg i nigdy nie słyszałem, by podpisał umowę na wyłączność z naszym świętym, katolickim i rzymskim kościołem…”)