- Autor: Łohutko Marian
- Tytuł: Czarno na ulicy Błękitnej
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 75
- Rok wydania: 1975
- Nakład: 100000
- Recenzent: Remigiusz Kociołek aka Komisarz Kociołek
- Broń tej serii: Druga seta
Bagnet w plecach Joanny
Kim jest Marian Łohutko?
Z pewnością autorem trzech „Ew” („Pętla Bieszczadzka”, nr 96; „Odwołać poszukiwania”, nr 89 oraz „Czarno na ulicy Błękitnej”, nr 75). Ale czy ten sam Marian popełnił sztukę pt. „Odpoczniesz w biegu”, wystawianą w krakowskim Teatrze Starym w 1970 roku?
Tego nie sposób odgadnąć (w tej sprawie wysłałem na ręce Dyrektora Naczelnego i Artystycznego Mikołaja Grabowskiego list elektroniczny z prośbą o wyjaśnienia). Bowiem – jak wszyscy wiemy – kryminał milicyjny nie cieszy się estymą wśród ludzi sztuki… i dlatego każdy, najmniejszy nawet krok, poczyniony w stronę (uwaga – trudne słowo) uartystycznienia autorów milicyjnych, uważam za wart sprawdzenia, zanalizowania i rzetelnego odnotowania. Czekając na rychłą odpowiedź z Teatru Starego przejdźmy do recenzji…
„Co robić z sobotnim wieczorem? Wracać do domu? W telewizji jest film, ale dopiero o ósmej, co będę robił przez całe dwie godziny? Mijałem właśnie ogródek kawiarni, postanowiłem wstąpić na lody” – tak poznajemy Ziębę, byłego milicjanta (odszedł z MO przez kobietę). Podczas płacenia za lody ex-glina odnajduje we własnej kieszeni spory klucz o skomplikowanych wycięciach. Przyczepiona do niego wstążka z napisem „POTRZEBUJĘ POMOCY. BŁĘKITNA 18, SZUKAJ SAMOCHODU, J.” uaktywnia w Ziębie popędy milicyjne oraz instynkt romantyczny (J jak Joanna, jego była konkubina). Tak zawiązuje się akcja całkiem sprawnego i interesującego kryminału, w którym jednakowoż z mikroskopem szukać perełek słownych i gierek werbalnych. To po prostu mocna sprawa á la Gene Hackman, jeśli wolno tak pomieszać dziedziny. Autor, z milicyjnym wdziękiem (proste skojarzenia), wiedzie nas przez sznur podejrzanych. Odnajdujemy zakochanych po uszy gangsterów i skorumpowanych braci, złodziejaszków i cwaniaczków w różowych koszulkach z napisem Hendrix. Ciekawym wątkiem, zupełnie pominiętym z racji małej objętości zeszytów, jest wspólna dziewczyna – Joanna, zaciukana bagnetem, którą za życia posiadają w różnych odstępach czasowych – gliniarz i bandzior.
Przerywamy, by nadać dwa komunikaty z Kalendarium zamieszczonego na okładce recenzowanej Ewy:
14.VII.1972
Przy Komendzie Głównej Straży Pożarnych zostaje powołany Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Ochrony Przeciwpożarowej.
20.XII.1973
Biuro Polityczne KC PZPR oceniło i zaakceptowało całokształt planu i kierunków zabezpieczenia przeciwpożarowego gospodarki narodowej.
Martwią u Łohutki jedynie niektóre nazwiska bohaterów (Paliżyto), a jednocześnie brak poczucia humoru. Powieść jest wyważona i logiczna (oprócz zmiany narracji – bohater mówiący w pierwszej osobie, w ostatnim ustępie nagle, ni stąd, ni zowąd, przechodzi do trzeciej). Chyba znów autorem jest były milicjant, co chwycił za pióro…
Pamiętajmy, że „Glina zawsze pozostanie gliną – wykrzyknął Owczarek, ze skutymi rękami”.
A Grabowski milczy jak zaklęty…