Edigey Jerzy – Na ostrzu brzytwy – Trzecia seta 18

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Na ostrzu brzytwy
  • Wydawnictwo: Tygodnik Panorama
  • Rok wydania: 1967
  • Recenzent: Ewa Gryguc
  • Broń tej serii: Trzecia seta

GDY GOLIBRODZIE GINIE BRZYTWA

Nie będzie to opowieść o operze Mozarta, ani rozbiór krytyczny komedii  Pierra Beaumarchais „Wesele figara”. Te parę stron dotyczy  Jerzego Edigeya – tym razem w roli epigona Johanna Wolfganga Goethego.
Na ślad tej historii natrafiłam przypadkiem – zazwyczaj najciekawsze rzeczy są przypadkowe. W „Kulisach”, sobotnim dodatku do historycznej już popołudniówki warszawskiej „Expressu Wieczornego”, z kwietnia 1968 roku natknęłam się na list Gabriela Karskiego, poety i tłumacza, skierowany do redakcji. W krótkiej epistole, która była właściwie odpowiedzią na pytanie ZAIKS-u o fabułę pewnego opowiadania, pada nazwisko Edigey’a, a nadawca listu sugeruje niedwuznacznie, iż nasz uwielbiany twórca powieści milicyjnych dopuścił się plagiatu.
Jak prawdziwy… chciałam napisać detektyw, ale może lepiej zabrzmi oficer milicji,  podążyłam tropami informacji  zawartych w liści Karskiego. „Kobieta Współczesna” to przedwojenny tygodnik dla kobiet, tworzony przez kobiety (mam wrażenie, że poziomem zdecydowanie przewyższa, nie tylko „Zwierciadło”, „Twój Styl” i temu podobne pięciominutowe – tyle czasu zajmuje ich przejrzenie – czasopisma, ale także „Wysokie Obcasy”). Ten ilustrowany tygodnik społeczno-literacki zamieścił w numerze 5. z 1931 roku  krótkie opowiadanie Claude Real zatytułowane przez tłumacza, skrytego pod inicjałami G.K., „Wielki dreszcz”. Akcja opowieści rozgrywa się na południu Hiszpanii w bliżej nieokreślonym czasie. Narrator-podróżnik trafia do małego miasteczka. W hotelu ginie mu brzytwa, co jest zdarzeniem nieprzypadkowym i mającym kluczowe znaczenie dla dalszych wydarzeń. Rankiem wyrusza na poszukiwanie golibrody. Kolejne osoby pytane o fryzjera wpadają w popłoch, ale zarośnięty przybysz trafia w końcu do zakładu umiejscowionego w rynku. Zostaje szybko i sprawnie ogolony, wstaje z fotela bardzo kontent i cóż widzi? Kilku mieszkańców z nosami przyklejonymi do szyby, w tym wszystkie osoby, które przepytywał o drogę do zakładu. Był nawet żandarm.  Na twarzach gapiów malowało się i przerażenie, i ulga. Dowiedział się, że uczestniczył przed chwilą w swoistym eksperymencie. Fryzjer przed kilkoma miesiącami brzytwą poderżnął swemu klientowi gardło. Leczono go w szpitalu, ale do orzeczenia o całkowitym powrocie do zdrowia brakowało pierwszego golenia. Jeżeli pierwszemu klientowi nic się nie stanie, znaczy to, że hiszpański figaro jest zdrowy. Zdumionemu podróżnikowi żandarm wyjaśnił swoistą logikę małomiasteczkowej wspólnoty: „skoro doświadczenie musiało się odbyć, czyż nie lepiej było, żeby jego przedmiotem był raczej pan, cudzoziemiec, niżeli krajowiec?”
Sięgam po „Panoramę” – ilustrowany tygodnik ukazujący się na Śląsku. Rocznik 1967. Obok rysunku instrumentu służącego balwierzom do golenia bród, tytuł „Na ostrzu brzytwy” i nazwisko Jerzy Edigey. Opowiadanie zajmuje tylko jedną stronę, ale druk jest mały, rozłożony w czterech szpaltach. Półtorej szpalty zajmuje opis, autentycznej zapewne, podróży  z Warszawy na tzw. „ziemie odzyskane” do Bolesławca na Dolnym Śląsku.
Cóż spotyka podróżnika w tym poniemieckim mieście. Dodać w tym miejscu trzeba, że akcję opowiadania umieścił Edigey tuż po wojnie – występuje w nim jako pracownik bliżej niezidentyfikowanego warszawskiego ministerstwa, które mieściło się, tak jak wiele innych, na Pradze na ulicy Wileńskiej. Ciężka podróż przez Wrocław i Legnicę zajęła mu zaledwie osiem dni. Opis podróży to zaledwie uwertura do dalszych wydarzeń
Po nocy spędzonej w hotelu, zaczyna poszukiwać fryzjera, bo wygląd jego fizys nie przystoi urzędnikowi państwowemu. Nagabuje właściciela hotelu, jego żonę, dziewczynę z dzbanem mleka o wskazanie zakładu fryzjerskiego. Odnajduje go w rynku. Po chwili siedzi w fotelu, słucha ostrzenia brzytwy na skórzanym pasku. Czuje, że jest w rękach mistrza. Po pięciu minutach doskonale ogolony wychodzi na spotkanie tłumu, który zebrał się w tym czasie przed zakładem. W hotelu przywitany zostaje ze szczególną wylewnością i poczęstowany angielką wódki. W restauracji hotelowej wszyscy chcą z nim wypić kolejkę. Tak znieczulony dowiaduje się wreszcie, że fryzjer był w obozie koncentracyjnym w Gross Rosen. Niedawno dostał ataku szału i podciął gardło klientowi. Był na kuracji i do pełnego powrotu do zdrowia brakuje tylko pierwszego ogolonego klienta. Mieszkańcy tłumaczyli przybyszowi z Warszawy: „(…) zawsze to lepiej, jeżeli nieszczęście spotka przyjezdnego”.
Trzecia odsłona naszej tragedii jest najkrótsza. Mniej więcej pół roku później (luty 1968) w „Kulisach” ukazało się opowiadanie „Pierwsze golenie” Claude Real, w tłumaczeniu Gabriela Karskiego, owego tajemniczego G.K. Tak jak zaginięcie brzytwy w tym opowiadaniu, tak zapewne i ponowna jego publikacja w wersji nieco zmienionej w stosunku do pierwodruku z 1931 roku, nie była przypadkowa.
ZAIKS po publikacji „Pierwszego golenia” zwrócił się do redakcji „Expressu Wieczornego” o wyjaśnienie niezwykłej zbieżności fabularnej opowieści Edigeya i Real.  Karski we wspomnianym liście stwierdza, „iż owo szczególne podobieństwo wyżej wymienionych utworów w każdym razie nie mnie może sprawić kłopot”. Nie wiem czy sprawiło kłopot Edigeyowi. W każdym razie brał przykład z najlepszych. Faust, zanim zainteresował się nim Goethe, był bohaterem dramatu Marlowe Tragiczna historia doktora Fausta, jarmarcznych przedstawień i legend.
Dlaczego ów ministerialny urzędnik nie wziął ze sobą brzytwy? Może wtedy Edigey nie napisałby owego feralnego opowiadania i uniknął „oskarżenia” o wykorzystywanie cudzych pomysłów.