Śliwicka Anna – Śmierć zjechała windą – Trzecia seta 93

  • Autor: Śliwicka Anna
  • Tytuł: Śmierć zjechała windą
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1988
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki
  • Broń tej serii: Trzecia seta

LINK recenzja Kasi Piwowarczyk

NIBY INTELIGENCI A RZYGAJĄ

Po jedyną książkę Anny Śliwickiej „Śmierć zjechała windą” sięgnąłem za poduszczeniem Klubowiczki Tulskiej (kiedy jeszcze była w Klubie, bo potem rzuciło Ją ponoć w Białostockie i słuch o Niej zaginął , ale ostatnio widywana jest na trasie kolejki WKD, choć w Klubie się nie pojawia), która wypatrzyła fragmencik o barze „Paragraf”, a jak wiecie wątki knajpiane potrafią zmusić mnie do przebrnięcia 140 stron, by trafić na trzy właściwe linijki. W wypadku Śliwickiej, mam mieszane uczucia czy było warto, ale gdybym miał koniecznie zająć stanowisko, to jestem za.

Spróbuję wyjaśnić dlaczego. Zachęca już czerwony pantofelek na okładce (projekt Wiesława Rosochy), przywodzi na myśl Kociuszka, kobiecość, seks  oraz całą masę innych rzeczy. Wszystko to,  sprawdza się (jak to zazwyczaj w powieści milicyjnej bywa), połowicznie. Oto przy ul. Hewelisza w Warszawie zostaje znalezione w windzie ciało dr Elżbiety Wydzielskiej, z zawodu seksuologa. Przy ciele były pantofelki (prócz tych na nogach) z okładki. No a to już jakiś trop. Dr Wyzielska prowadziła dosyć dziwną praktykę zawodową, mianowicie leczyła schorzenia seksualne mężczyzn swoim ciałem i pobierała za to słone opłaty. Znaczy mówiąc wprost i językiem branżowym była tzw. cichodajką. Oczywiście w instytucie dr Wyzielskiej jest pewien profesor powołujący się na bliżej nie sprecyzowaną seksuologię amerykańską, stosującą podobne metody. W tym miejscu nabrałem nieodpartego wrażenia, że autorka kpi ze środowiska seksuologów. Zaraz potem zaś kpi z artystów, bo oto mąż Wydzielskiej, a zarazem jeden z podejrzanych , to nie rozumiany przez świat artysta malarz, który tworzy kompozycje wykorzystując zawartość kubła ze śmieciami. A zatem druga osoba o rysach  dziwacznych. W toku śledztwa dowiadujemy się także strasznych rzeczy o denatce i jej mężu: – „Byli pierwsi w bloku. Wesele tu odbywali, cała klatka zarzygana. Inteligentne ludzie to nie rzygają, a oni to na całego”. (jak można rzygać na całego? – przyp. red). Taka oto krytyka inteligencji z bloku w dużym mieście, mieście Warszawa.
O ile konduitę dr Wyzielskiej poznaliśmy już dostatecznie, to warto by jeszcze dobić   Wyzielskiego: „Po godzinie samotnego wałęsania się na Wisłą wylądował w Złotej Kaczce na Tamce (niestety lokal ten od dawna nie istnieje, obecnie jest tu apteka, ale ostała się stara nazwa – przyp. mój) , do późnego obiadu pół litra żytniówki  i dwa piwa. (..) Potem ktoś go wypchnął za drzwi restauracji (…) ocknął się w izbie wytrzeźwień”.
Kto zatem jest tu normalny? Tak, oczywiście: „Major Wołek, jeden z najbardziej cenionych oficerów Komendy Stołecznej MO”.  Major  jest od budowania koncepcji i całej roboty intelektualnej, natomiast tym głupszym i od wykonywania poleceń i chłopcem do bicia zarazem, pozostaje porucznik Monkiewicz. Nic zatem dziwnego, że to właśnie majorowi przypada w udziale wizyta w barze „Paragraf”: „Wołek przeszedł na drugą stronę ulicy Świerczewskiego (obecnie Al. Solidarności przy. mój), wszedł do baru „Paragraf”. Było to jedyne w Warszawie miejsce, gdzie można było dostać porter firmowy „Browar Warszawski” (dawniej: Haberbuch i Schiele”).
Śliwicka stosuje spotykany czasem w powieści milicyjnej (np. u Heleny Sekuły) realizm magiczny w kwestiach topografii. Bohaterowie poruszają się zarówno po ulicach istniejących, jak i tych, których nie ma na planie Warszawy. Nie istnieje ulica Heweliusza, kluczowa dla utworu. Z kolei dwóch bohaterów epizodycznych pojawia się rejonie bliskiej memu sercu ul. Stawki (tu studiowałem na wydziale psychologii, a obecnie nawet mieszkam rzut beretem od Stawek)  Z rozrzewnieniem także przeczytałem, że jeden z panów niósł koniak gruziński, a drugi pejsachówkę. Udawali się z tymi trunkami w okolice ulicy Lewartowskiego.
Śledztwo przebiega dosyć chaotycznie, a rozstrzygnięcie wynika bardziej z założeń lęgnących się w głowie majora niż logiki fabuły. To spory minus, choć niewątpliwie prawdą jest, że popęd seksualny i poniżenie mogą prowadzić do zbrodni. Plus natomiast za warszawskość i udaną próbę sparodiowania środowisk intelektualnych.
Żałuję tylko, że mój egzemplarz „Śmierci” rozpadł się w trackie lektury, a okładka doznała silnych przetarć na grzbiecie. Cóż, w roku 1988 jakość kleju używanego do produkcji książek była fatalna. Mało który „Kluczyk” z tego okresu nie rozlatuje się, nawet przy starannej lekturze.